niedziela, 9 lutego 2020

Toren

Nie pamiętam już, co mnie przyciągnęło do tego tytułu. Poetycko-mistyczna otoczka? Projekty lokacji? Pozytywne opinie na temat zagadek? Eksploracja? To chyba musiało być wszystko po trochu, bo gdyby skupić się tylko na jednym z tych aspektów, żaden się nie obroni, oprócz muzyki.

W Toren gracz wciela się w dziewczynę Moonchild zrodzoną w dziwnej wieży. Od momentu narodzin jej celem jest wspinaczka na szczyt. W trakcie podróży Moonchild odkrywa swoje przeznaczenie, a także to, kim była w poprzednich wcieleniach. Wieża jest mocno zniszczona, więc brnięcie wzwyż będzie wymagało odrobiny spostrzegawczości. W niektóre miejsca dostaniemy się po rozwiązaniu zagadek, na drodze staną nam potwory, a rozwój akcji częściowo będą popychać nie mniej popierniczone w swej konstrukcji sny.

Jak już wspomniałem – każdy (oprócz sterowania) z aspektów gry ma w sobie coś pozytywnego. Niestety, oznacza to również, że jego reszta jest spaprana. Głównymi przeciwnikami gracza nie są potwory, sekwencje platformowe, czy zagadki, tylko sterowanie i praca kamery. W przypadku sterowania mamy do czynienia z wiecznie zmieniającym się reagowaniem na kierunki. Jest to jedna z tych gier, w których w momencie zmiany ujęcia kamery klawisze zaczynają reagować inaczej. Np. w jednym ujęciu strzałka w górę prowadzi do przodu, ale w drugim już do tyłu, przez co wracamy do poprzedniego ujęcia. Do tego trzeba doliczyć reagowanie z opóźnieniem, brak precyzji spowodowany niedopracowaniem terenu oraz przypisaniu klawiszowi akcji różnych funkcji w zależności od kontekstu. To ostatnie przyczyniło się do powtarzania przeze mnie kilku walk, bo zamiast przesuwać jakiś badziewnik heroina wymachiwała bronią. Skakanie jest tu w zasadzie pro forma. Przy niektórych skokach w innych grach zabilibyśmy się, ledwo dotarli do krawędzi itd. Tutaj w momencie zainicjowania skoku gra po prostu przenosi nas na docelową platformę, przez co ma się wrażenie rozgrywania Quick Time Eventu. Na deser otrzymujemy informację przy uruchamianiu gry (i na jej karcie), że najlepiej grać kontrolerem. Może i najlepiej, ale jako PCtowiec mam też prawo oczekiwać, że z klawiaturą i myszą będzie mi się grało równie komfortowo.

Kamera zachowuje się tak, jakby gra pochodziła z początków rozwoju akceleratorów graficznych. Tylko że tamtym grom dało się to wybaczyć – były pionierami. Ta produkcja powstała niemal 20 lat po nich. Co dokładnie jest nie tak? Kamera gwałtownie zmienia kąt wyświetlania akcji, bardzo często czyniąc ją nieczytelną. Potrafi umiejscowić się tak, że np. kamienna kolumna zasłania nam 2/3 widoku i ile byśmy nie biegali, nie potrafi ominąć przeszkody. A teraz pomyślcie, co się będzie działo, gdy tę kamerę i sterowanie połączycie… W drugiej połowie gry (chyba pod koniec) jest taka sekwencja, w której trzeba sterować postacią w lustrzanej wersji świata, wyświetlanej do góry nogami. Napiszę tylko tak: co się nakląłem przy N-tym spadku z platformy, to moje. Jedyne fragmenty, do których nie da się przyczepić, to przerywniki oraz momenty, gdzie gra sugeruje skorzystanie z klawisza rozglądania się.

Projekt wieży i snów to istne dzieła sztuki. Mogą zachwycić (wspomniany lustrzany poziom), przyprawić o ciarki (poziom opisany jako Otchłań – jak dotarło do mnie, co jest w tle, poczułem się nieswojo), a także wzbudzić ciekawość. Niestety, przeciwwagą jest słabe zaprogramowanie terenu. Naszej bohaterce zdarza się utknąć na wystających pikselach albo spaść z krawędzi, choć wizualnie sporo jeszcze brakowało do niej. W wiele miejsc nie da się wejść, pomimo iż ich rozmiar lub stopień zniszczenia sugeruje coś innego. No i sama podróż jest dość liniowa, a szkoda, bo gdyby choć trochę zasugerować się Warrior Within lub The Two Thrones w kwestii eksploracji zniszczonych budynków, efekt końcowy mógłby być ciekawszy.

Graficznie Toren prezentuje się średnio już na zrzutach ekranu. W akcji jest jeszcze gorzej. Wspomniane projekty otoczenia uzupełnione o niektóre tekstury i ciekawą paletę barw wyglądają odpowiednio tajemniczo, ale jak tylko podejdziemy bliżej, widać wszystkie niedoróby. Obiekty 3D przenikają się, tekstury wystają poza obiekty, rozdzielczość jest niska, a animacji brakuje wdzięku. Do tego przy wielu ruchach Moonchild zachowuje się, jakby ślizgała się po powierzchni.

Fabuła w swoich założeniach jest prosta i opowiadana małymi fragmentami. Problem z nią jest jeden – jeśli zrobicie przerwę na jakiś czas, powrót do jej poematycznej natury sprawia, że na początku wydaje się co najmniej bełkotliwa. Inna sprawa, że gra trwa raptem 2 godziny plus drobne, więc może przerwa wam nie grozi.

Tylko do muzyki nie da się przyczepić. Ta jest po prostu świetna. Ciekawa, dobrze dobrana, nie pozwalająca zapomnieć o atmosferze opowieści. Najlepszym wyjściem byłoby sprzedawanie ścieżki dźwiękowej jako produktu, a gry jako DLC, ale taki wariant nie przejdzie.

Toren sprawia wrażenie, że ktoś miał pomysł na opowieść i rozplanował ją pierwszorzędnie. Następnie osoba, która miała ją opisać, trochę namotała (stąd ten przytyk do bełkotu). Potem kolesie dostali kasę z dotacji na promocję kultury (bo chyba właśnie stąd się wziął ten projekt) i bardzo niewprawnie przetłumaczyli swoją wizję na medium, jakim są gry komputerowe. Generalnie jeżeli nie przeszkadza wam stos niedociągnięć i chcecie zapoznać się z tajemniczą opowieścią o niebanalnej estetyce, można zrobić do Toren podejście. Niestety, jako gra w takim tradycyjnym rozumieniu jest bardzo słaba i nawet na wyprzedaży ciężko ją polecić. Już pal licho pieniądze, bo nie jest to wygórowana kwota. To są przede wszystkim dwie godziny, których nikt wam nie odda. Moja ocena: 2.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz