Gdy ten film wszedł do kin, dostałem zjebkę, że wypowiadam się na temat fabuły, pomimo iż go nie oglądałem. Kij z tym, że zapędziłem się specjalnie w rejony spoilerów, żeby dowiedzieć się, czy warto, bo zwiastuny mnie nie przekonały. No ale jak śmiem czytać opinie, przecież wszystkie recenzje co do jednej są funta kłaków warte. Najwidoczniej w dzisiejszych czasach posiłkowanie się zdaniem osoby, która widziała film i go odradza (np. na blogu), to jakaś zbrodnia, a o wszystkim należy się przekonywać tylko osobiście. Także pamiętajcie, jeśli moja opinia wpłynie na waszą decyzję o seansie, jesteście widzami drugiej kategorii i się nie znacie (podobnie jak autor bloga).
Tutaj zaznaczę, że podobnie jak w przypadku The Rise of Skywalker nie będę unikał spoilerów. Dark Fate to dla mnie film tak zły, że nie zasługuje na to, by się z nim obchodzić delikatnie. Zacznijmy od piramidalnej bzdury, jaką jest odstrzelenie Johna Connora w pierwszych minutach filmu. Jeszcze żeby to było jakoś uzasadnione. Jak pytałem osoby, którym się film podobał, dlaczego to zrobiono, nie uzyskałem odpowiedzi. Wracając do tematu, w związku z takim biegiem wydarzeń mamy nową zbawczynię ludzkości – Dani Ramos, która w ogóle mnie nie obchodzi. Nie ma w tej postaci nic interesującego. Tym samym autorzy dają nam do zrozumienia, że 2 najlepsze filmy w serii są nic nie warte, bo John i tak ginie, a w zamian mamy cieszyć się z rebootu z nową bohaterką i już. Cóż, wtopa finansowa chyba udowodniła, że fani zdecydowali się nie podzielić tej radości, zaś Cameron został hipokrytą roku, bo kiedyś sam narzekał, że uśmiercono jego postacie na otwarciu Alien 3, ale tutaj to już jest spoko.
Zanim przejdę dalej, poznęcam się jeszcze nad koncepcją zabicia Johna. Dlaczego? Bo można było pociągnąć serię lepiej, zostawić stare postacie i dodać nowe. Była taka teoria przy okazji alternatywnego zakończenia Terminatora 2, w którym babcia Sarah patrzy na Johna bawiącego się ze swoją córką na placu zabaw. Padła informacja, że w tej wersji przyszłości, po powstrzymaniu Skynetu John został senatorem. Więc de facto pomimo innych wydarzeń nadal był przywódcą, może nie całej ludzkości, ale sporego kalibru. Co szkodziło wykorzystać ten motyw w Dark Fate? Np. John i Sarah całe życie działali w polityce tak, żeby uniemożliwić powstanie następcy Skynetu, ale nie mieli tego, co miałaby potencjalna AI: czasu. Skynet mógł najzwyczajniej w świecie przeczekać Johna, pozostać w ukryciu i uderzyć później lub subtelniej. Gdy okazałoby się, że i w tym wariancie ktoś dowodzi ruchem oporu (tu wstawiamy Dani), zadaniem Johna i Sary byłoby przygotowanie Dani do nadchodzącej przyszłości oraz zniszczenie/opóźnienie Skynetu. Kolejną sprawą jest obecność innych terminatorów oprócz tych znanych z T1 i T2. Skynet dosłownie zasrał nimi linię czasu. To z kolei kojarzy mi się z serialem Sarah Connor Chronicles, w którym zarówno maszyny, jak i ruch oporu wysłali tylu swoich przedstawicieli w przeszłość, że na ekranie mieliśmy regularną partyzantkę. A nawet jeśli John ma zginąć, to dlaczego nie jako dorosły w obronie nowego lidera?
Ok, skoro absurdalny początek mamy za sobą, pora na ciąg dalszy, czyli pojawia się ochroniarz, pojawia się zabójca, oboje próbują dotrzeć jak najszybciej do celu, a po pierwszej konfrontacji zaczyna się zabawa w kotka i myszkę. Jedną z nowości jest to, że skoro Sarah powstrzymała Skynet, zmieniła przyszłość… do pewnego stopnia. Zamiast niego powstała inna, elektroniczna menda: Legion. Jednak w przeciwieństwie do Skynetu, Legion to skończony idiota. Z jakiegoś powodu jego terminatory… nadal nazywają się terminatorami, to raz. A dwa, że zamiast pruć do ludzkości z karabinów, popierdzielają na czworaka i tłuką ludzi metalowymi mackami… nie żartuję, wyglądają jak nieślubne dzieci oryginalnych robotów z tymi ośmiornicowymi z Matrixa, ale z inteligencją odziedziczoną po tatusiu z Dark Fate. Rev-9, który ma bodaj najbardziej elastyczny arsenał i niezłą gadkę z całej serii, jest najgorszym zabójcą. W kluczowych momentach za szybko się ujawnia, źle dobiera broń (serio, gdyby w pierwszej scenie spotkania z Dani poczekał jeszcze kilka sekund, miałby ją na wyciągnięcie ostrza, zamiast tego próbuje strzelać i od razu wystawia się na cel) i nijak nie potrafi się skoordynować w momencie, gdy podzieli się na 2 postacie.
Kolejną bzdurą jest to, że terminator, który zabił Johna, wyrobił sobie sumienie i nauczył się żyć jako człowiek. Zapomnijcie o tym, co Kyle Reese mówił w pierwszym Terminatorze, podkreślając, że są to maszyny. Zapomnijcie o tym, że maszyny miały bardzo ograniczone możliwości uczenia się i żeby je w pełni odblokować, należało wyjąć chip z głowy robota. Ja wiem, że to drugie to tylko w wersji reżyserskiej T2, ale skoro tak widział to reżyser… Zresztą nawet jeśli ograniczyć się do Dark Fate, ten aspekt w obrębie tego filmu również nie ma sensu. Carl (bo tak nazwali jaśnie oświeconego blaszaka) mówi, że Sarah uwolniła go, niszcząc Skynet. No tak, tylko zniszczyła go, potem przybył Carl, zabił Johna i dopiero WTEDY się obudził? Nie kumam… Inną supermocą Carla jest detektor anomalii czasowych. Jest tu taki wątek, że Sarah otrzymuje od kogoś koordynaty i czas przybycia kolejnych terminatorów. Okazuje się, że za każdym razem, gdy coś podróżuje w czasie, powoduje anomalię, ale jak i dlaczego Carl, terminator nie związany z Legionem, je wykrywa – nie wiadomo.
Jakby tego było mało, ten film nie potrafi utrzymać w napięciu. W Terminatorze Kyle był przerażony konfrontacją z T-800. Starał się trzymać go na dystans i nie dopuścić do Sary. W T2 T-800 co prawda nie bał się T-1000, ale zdawał sobie sprawę z jego możliwości i też trzymał go na dystans. Następne części, a nawet serial też potrafiły to jakoś oddać. A tutaj? W pierwszym spotkaniu Grace bierze się z Rev-9 za łby w walce wręcz. Nie no, jak taka madafakerka nas chroni, to może w międzyczasie zapalimy papieroska? Co z tego, że jest ulepszona względem innych ludzi? To nie Cameron (żeński terminator ochraniający Johna w serialu), żeby ot tak fikać. Na domiar złego jest to strasznie niekonsekwentnie napisana postać. Gdy fabuła tego wymaga – Grace pada z braku leków, ale gdy fabuła robi sobie przerwę od niej, potrafi tłuc się nawet przebita na wylot. Naturalnie, gdy fabuła znowu się upomni (i tylko wtedy), trzeba Grace zabić.
Czy jest coś, co mi się w ogóle podobało? Chyba nic. Mogę co najwyżej ograniczyć się do rzeczy, na które nie mam powodów do narzekań. Aktorsko jest ok, zwłaszcza Linda Hamilton daje radę unieść tak słaby materiał. Sceny akcji nie są złe, ale widać wyliczankę, co powinno się w nich znaleźć. Zrozumiecie, jeśli zobaczycie pierwszy pościg. Flashbacki z poprzednich filmów murowane. Struktura pościgów i konfrontacji przeplatanych ekspozycją niby sprawdza się, ale tutaj zapętlono to tak bardzo, że ktoś chyba tylko przez przypadek przypomniał sobie, że film ma się skończyć. Nie ma wyraźnego rozgraniczenia między drugim, a trzecim aktem. Po prostu drugi trwa, aż zginie odpowiednia liczba osób i dopiero wtedy mamy ckliwą scenkę na koniec.
Jeżeli ktoś mi zarzuci, że nie potrafię wyjąć kija z dupy i wyluzować się przy głupim akcyjniaku, to go poszczuję moim wpisem na temat filmu Hobbs & Shaw. Dark Fate nie dość, że nie próbował zrobić absolutnie nic nowego (T3 potrafił zaskoczyć zakończeniem, Salvation rozgrywał się w przyszłości, Genisys próbował wymieszać linie czasu i zmienić jednego protagonistę, a Sarah Connor Chronicles rozgrywały się bardziej długofalowo), to jeszcze zbeształ oryginały. W tym filmie nie ma dla mnie nic. Od The Rise of Skywalker jest o tyle lepszy (minimalnie, ale jednak), że próbuje opowiedzieć (albo raczej powtórzyć) jakąś historię i dopiero na finale się wykrzacza. Moja ocena: 2+. Osoby bardziej wyrozumiałe i nastawiające się na akcję mogą spróbować podciągnąć ocenę do 3.
Na koniec rzucę taką ciekawostką. Gdy przebijałem się przez niektóre recenzje Dark Fate, widziałem wpis, że jeśli ktoś chce zapoznać się z lepszą kontynuacją Terminatora 2, powinien przeczytać komiksy: Terminator 2: Cybernetic Dawn i Nuclear Twilight. Dawn zaczyna się niemal od razu po filmie i z marszu przypomina widzowi, że John i spółka nie zniszczyli wszystkiego po terminatorach. Pamiętacie, jak T-800 stracił rękę w pojedynku z T-1000 w hucie? No właśnie. Oba komiksy zawierają wiele pomysłów, które potem przewinęły się w filmach i w serialu (włącznie z zaśmieceniem linii czasu innymi podróżnikami), tylko dużo lepiej wykorzystanych. Jeśli już zaczniecie czytać, nie zniechęcajcie się kreską (zwłaszcza w Twilight), bo jednak oba tytuły mają już swoje lata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz