Jeszcze jeden tytuł, który był na liście zazdrości. Niestety, po wszystkim okazało się, iż pomimo radochy z pewnych składowych, całość nie spełnia pokładanych nadziei.
Głównym bohaterem Catherine jest Vincent. Programista, który wygląda na znudzonego swoim monotonnym życiem, monotonnym związkiem, a którego przeraża idea ożenku i założenia rodziny. Jego dziewczyna Katherine z jednej strony zdaje się być tą bardziej odpowiedzialną, z drugiej przedstawiana jest jako zołza, która wszystko (a już na pewno związek i Vincenta) musi mieć pod kontrolą (do tego stopnia, iż nawet ciąży użyje do testowania siły związku). Dokładnie w tym momencie swojego życia nasz pierdołowaty protagonista spotyka Catherine – kompletne przeciwieństwo swojej partnerki. Ta niewiasta jest młodsza, spontaniczna, nieobliczalna i (jeśli wierzyć sugestiom z gry) prawdziwa z niej demonica w łóżku. Otoczenie Vincenta również przechodzi zmiany. Codziennie w wiadomościach słychać o znalezionych martwych mężczyznach, których nic nie łączy. Na domiar złego Vincent codziennie miewa koszmary: ucieka przed potworami, wspinając się po dziwacznej wieży. Oprócz niego w piekielnym wymiarze przebywają inni nieszczęśnicy zamienieni w owce. Śmierć we śnie oznacza śmierć w świecie rzeczywistym. Rezultat? Powiedzmy, że nerwówka dzieciaków z A Nightmare on Elm Street to pikuś w porównaniu z tym, co widzimy na ekranie.
Zacznę od narzekania. Na pierwszy ogień idzie fabuła i postacie. Pomysł i część realizacji stojących za koszmarami wyszły bardzo dobrze. Natomiast utrzymywanie tajemnicy nie wyszło. Praktycznie od samego początku wiadomo, kim są postacie, które napotykamy w koszmarach. Mimo to Vincent przez całą grę nie potrafi dodać dwóch do dwóch. W świecie rzeczywistym tłumaczy się to brakiem wspomnień odnośnie snów, ale właśnie w samych snach takiej bariery nie ma, więc gdy po raz kolejny słyszałem, że „ja cię chyba skądś znam”, pozostawało mi pacnąć się w czoło.
Główni bohaterowie to straszni idioci. Vincent nie ma odwagi, żeby powiedzieć o prostych rzeczach lub podjąć jakąś decyzję i wprowadzić ją w życie. Byle krzywe spojrzenie dowolnej dziewoi i zapomina języka w gębie, a gdy już go znajdzie, łże jak pies. Katherine jest prawie równie dwulicowa. W rozmowach telefonicznych brzmi na wiecznie zatroskaną, ale w każdym spotkaniu twarzą w twarz wypada co najmniej ozięble. Do tego dochodzi sposób manipulowania protagonistą, którym przekreśla wszelkie próby polubienia jej. Z kolei Catherine jest zwyczajnie nachalna i upierdliwa. I nawet wyjaśnienie z końcówki gry nie do końca usprawiedliwia niektóre zachowania. Powiedzmy, że ten rodzaj postaci w innych tytułach jest prowadzony przeważnie dużo subtelniej.
Sprawa małżeństwa. Zdaję sobie sprawę z różnic kulturowych i tego, że w Japonii mają do tej kwestii zupełnie inne podejście, przez co stresówka po stronie Vincenta powinna być bardziej zrozumiała. Niemniej jednak wiele aspektów tego wątku leży i kwiczy wyłącznie z powodu gówniarskiego zachowania postaci, a nie wspomnianych różnic. Nie mówimy tu o nastolatkach, tylko ludziach po trzydziestce. Zdecydowanie jest to najbardziej frustrująca warstwa gry powodująca, iż dialogi między tą trójką chce się tylko przeklikać.
Całe szczęście, że reszta jest dobra. Trzon rozgrywki stanowi wymieniona wcześniej wspinaczka po piekielnej wieży. Jest to bardzo cwana łamigłówka, która trzyma w napięciu przez wzgląd na uciekający czas, niepokojącą atmosferę oraz niespodzianki, jakie trzyma w zanadrzu na kolejnych piętrach. Sposób poruszania się jest bardzo prosty: można wejść o klocek wyżej pod warunkiem, że nic na nim nie stoi. Dodatkowo możemy zawisnąć na krawędzi tego, na którym stoimy i (jeśli wszystkie krawędzie są dostępne) obskoczyć go dookoła. Żeby nie było, że jesteśmy zdani tylko na układy, jakie podsuwają twórcy gry, możemy popychać i wyciągać większość widocznych klocków i w ten sposób tworzyć ścieżkę ku wolności. Jeśli klocki stykają się choćby krawędzią (np. po skosie), będą wisieć w powietrzu. Jeśli zetknięcia brak – klocek leci w przepaść wraz ze wszystkim, co się na nim znajdowało. Na deser otrzymujemy znajdźki ułatwiające poruszanie się po konstrukcji, pułapki robiące nam na złość, specjalne powierzchnie (np. lód powodujący ślizganie się aż do momentu wylotu za krawędź) i przeciwników, których czasami trzeba będzie zepchnąć, bo w końcu nasze życie jest ważniejsze. Jedynym mankamentem tutaj bywa praca kamery. Przy czym muszę podkreślić, że zdarzyło się to może ze dwa razy na całą grę – musiałem przekicać z tyłu całej konstrukcji. Jako że nie da się obrócić obrazu o 180 stopni, musiałem nawigować w ciemno, a będąc po tamtej stronie gra odwraca działanie klawiszy. W połączeniu z uciekającym czasem można się zirytować. Żeby jednak nie było – rozgrywka potrafi być bardzo wyrozumiała. Na najniższym poziomie trudności da się ukończyć Catherine bez korzystania z co bardziej wymyślnych konstrukcji (a jest ich naprawdę od groma). Od normalnego wzwyż robi się odczuwalnie trudniej. Dla osób, które nie wyrabiają nawet na najniższym, jest autopilot kończący poziomy za nich. Fakt, odziera on z adrenaliny i napięcia, jakie da się odczuć czy to z powodu goniących nas maszkar, czy zwyczajnie rozpadającej się wieży, ale pozwala skupić się na drugiej warstwie gry.
Tak jest, łamigłówka to nie wszystko. Każdego wieczoru Vincent idzie po pracy z kolegami do pewnej knajpy. Tam mogą oddać się rozmowom, piciu oraz komentowaniu sytuacji życiowej każdego z nich i tego, co się dzieje w okolicy. Nasza ekipa to nie wszystko. Bar ma swoich stałych i tymczasowych bywalców, którzy żyją własnym rytmem i stawiają czoła swoim problemom. Interakcje z tą niekoniecznie wesołą gromadką wpłyną na to, jakie zakończenie obejrzymy. Żeby było ciekawiej, możemy też wpłynąć na losy wielu z napotkanych tutaj osób. Da się doprowadzić każdą z nich do szczęśliwego wariantu, jednak wymaga to umiejętnego zarządzania czasem. Rozmowa z jedną postacią może spowodować, że inna pójdzie sobie do domu, bo zawsze to robi o danej godzinie. Warto więc obserwować nawyki klienteli. Nasze konwersacje przerywane są również telefonami i SMSami od obu dziewczyn, zaś odpowiedzi, reakcje lub ich brak także wpływają na ostateczny wynik. Jedna rzecz trochę mi zgrzyta, ale może to ja nie umiem odczytać intencji autorów. Otóż odpowiedzi na niektóre pytania (w tym te w konfesjonale w koszmarach) przechylają szalę charakteru Vincenta w jedną z dwóch stron. Problem taki, że wypowiedzi, które wydawały mi się opowiadaniem się za stabilizacją, działały wprost odwrotnie. Ponadto picie nie wpływało na rozmowy, ani wspomnianą wajchę charakteru, co jest o tyle dziwne, iż w rozmowach jest ono przedstawiane w negatywnym świetle. A dlaczego w ogóle mielibyśmy pić (poza odgrywaniem postaci)? Otóż nabzdryngolenie się do nieprzytomności zwiększa szybkość poruszania się w koszmarze… Powtarzam – nie kumam zamysłu autorów.
Od strony graficznej jest fajnie, ale specyficznie. Catherine swoje korzenie ma w anime, więc jeśli ktoś ma alergię na ten styl, może mieć problem – nie da się tego przeskoczyć. Projekty wież robią wrażenie i potrafią sprawić, iż włos zjeży się na głowie. Niektóre z pięter mogłyby z powodzeniem robić za kolejny wymiar Silent Hill. Nawet zwykła jadłodajnia, do której chodzi Vincent, miewa chwile i ujęcia, w których można się poczuć nieswojo. Tak jakby horror z koszmaru wlewał się szczelinami do naszej rzeczywistości.
Muzyka solidnie podbudowuje i tak ciekawy klimat. W pozornie błahej rozmowie potrafi wywołać przeczucie, że coś wisi w powietrzu. Aktorsko jest bardzo dobrze, zwłaszcza w wersji japońskiej. Ta ostatnia może jednak nie każdemu pasować i nie chodzi tu o zupełnie inne manieryzmy w głosie niż te z wersji angielskiej. Są pewne komentarze i dialogi w tle, które nie mają napisów. Można domyślać się z kontekstu, w jakim rozmowa ma miejsce, lub tonu wypowiedzi, co się dzieje, ale szkoda, że o tym nie pomyślano. Tyle dobrego, że wszystkie kluczowe informacje przetłumaczono.
Catherine to gra niesamowicie irytująca fabułą/bohaterami i równie mocno wciągająca swoją rozgrywką. Jako horror, łamigłówka i zbiór opowiadań dostaje ode mnie 5. Jako opowieść o dylematach związanych ze zmianami w życiu: 3. Całościowo: 4. Polecam spróbować, ale już wiem, że np. wersji Full Body nie tknę, gdyż nawet z nową zawartością, postaciami i zakończeniami to nadal ta sama gra, a Vincent to taki sam matoł, z którym nie mam ochoty przebywać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz