niedziela, 19 maja 2024

Secret Invasion – Season 1

Miała to być seria poważniejsza od poprzednich. Przywracająca na dobre Nicka Fury, wypełniona szpiegowskim klimatem i paranoją, adaptująca istotne wydarzenie z komiksów. Sam nie wiem, dlaczego na tym etapie jeszcze się łudziłem.

Zacznijmy od tego, że komiksowi Skrullowie to skurwysyny. Natomiast MCU popełniło błąd wprowadzając frakcje, których zadaniem jest wywołanie w widzu współczucia. Tak, mowa o wydarzeniach z Captain Marvel. Przez co ciężko nie odnieść wrażenia, że Secret Invasion to pretekst, by to wszystko przynajmniej częściowo odkręcić. Mamy więc frakcję Skrulli, którym znudziło się czekanie na dotrzymanie obietnicy i stworzenie nowego domu dla ich rasy na Ziemi. Postanowili, że sami sobie skolonizują naszą planetę, a nas wyrżną w pień. Sposób eliminacji (przynajmniej w założeniach) przypomina z grubsza to, co odwalił Skynet, ale jak tylko przystępują do jego realizacji, wszystko trafia szlag.

To niesamowite, że seria, która powinna trzymać w napięciu i opowiada o dość zamotanym konflikcie, usypia widza już w pierwszym odcinku. Przy drugim musiałem zrobić tygodniową przerwę, bo do nudy dołączyła piramidalna głupota. Uprzedzam, że od tej pory w tekście będą pojawiać się spoilery. Aby utrzymać zainteresowanie, autorzy stosują tanie chwyty typu odstrzelenie Marii Hill w pierwszym odcinku, mieszanie różnych mocy w kolejnych, wsadzanie Skrulli, gdzie się da itd. To ostatnie powoduje wykastrowanie postaci Fury’ego, bo nagle dowiadujemy się, że niemal niczego z poprzednich filmów nie zrobił sam, niczego nie rozkminił i taki z niego szpieg, jak z koziej dupy trąba. Od samego początku jego karierą, awansami oraz operacjami kierowali Skrulle, bo był ich sojusznikiem. Zresztą sam Nick nie ma nawet połowy swojej poprzedniej charyzmy, gadanego, czy palety wyzwisk.

Rhodes okazuje się Skrullem, ale jego zachowanie jest tak nietypowe, że aż dziwne, iż nikt się nie połapał. Najbliżej był Falcon, lecz tylko w wyciętej z The Falcon and the Winter Soldier scenie. Ta sama scena klaruje również ramy czasowe, czyli od kiedy Rhodey nie jest sobą. Bez niej reżyser SI sugerował, iż James został porwany przed Civil War

Na seans składają się głównie szantaże, próby zamachów, przesłuchania, porwania, pościgi i egzekucje. Trafia się jedna duża strzelanina, jedna prowokacja pokroju tej z X-Men: First Class i kilka demonstracji działania koktajlu z mocy różnych postaci (Hulk, Captain Marvel, Groot, Drax etc.). Z całego repertuaru tylko ta strzelanina robi przyzwoite wrażenie, choć psuje je właśnie brak reakcji na zachowanie Rhodesa.

Jest jedna postać, do której nie mogę się czepić. Grana przez Olivię Colman Sonya Falsworth. Sonya jest tym, czym kiedyś był Fury. Tylko Nick był cyniczny, zaś Sonya wiecznie uśmiechnięta i złośliwa. Każda scena z jej udziałem sprawiała mi frajdę. Niezależnie od tego, czy pani Falsworth kogoś torturowała, omawiała strategię, czy po prostu gadała na jakikolwiek temat.

Z punktu widzenia MCU Secret Invasion robi dosłownie JEDNĄ rzecz, która ma jakikolwiek wpływ. Od teraz ludzie potrafią identyfikować Skrulli i otwarcie na nich polują. Cała reszta? Fury wraca w kosmos, Rhodes na swoje stanowisko, większość Skrulli z Ziemi nie żyje… a nie, chwila, mamy jeszcze napakowaną mocami Emilię Clarke. Niestety, ani gra pani Colman, ani te… „zmiany” nie są wystarczającymi powodami, by męczyć się z Secret Invasion. No chyba że cierpicie na bezsenność, wtedy jeden-dwa odcinki będą, jak znalazł. Moja ocena: 2.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz