Sezon kinowy uważam za otwarty. Gdy oglądałem pierwsze zwiastuny tego filmu, nastawiałem się na s-f z jakąś tajemnicą, odrobiną napieprzania i co najmniej przyzwoitą oprawą audio-video. Pierwsze recenzje jednak zmieniły nastawienie, bez którego można się cholernie rozczarować.
Tom Cruise wciela się w postać Jacka Harpera, który wraz z żoną tworzy zespół do naprawy drone'ów patrolujących opustoszałą Ziemię. Okres ich służby dobiega końca i wkrótce mają dołączyć do reszty ludzkości, zamieszkującej obecnie Tytan – jeden z księżyców Saturna. Jednak Jacka niespecjalnie ta perspektywa pociąga, do tego miewa sny, w których widzi siebie na Ziemi sprzed wojny, w towarzystwie jakiejś kobiety.
Wspomniane pierwsze recenzje zawierały jedną wyraźną sugestię: nastawić się na samą napieprzankę. Z tak niskimi oczekiwaniami film nie powinien zawieść. I prawie się zgadza. Prawie. Od strony wizualnej jest bardzo dobrze – świetne zdjęcia, klimaciarskie ujęcia i oświetlenie. W połączeniu z muzyką idealnie oddają pustkę planety, zagrożenie czające się w ciemnościach, czy chłód technologii. Scena, gdy Jack wraz z żoną pływają w basenie potrafi zrobić ogromne wrażenie (i nie mam tu na myśli stricte erotycznego kontekstu) – basen jest przezroczysty, podczepiony do domu/stacji znajdującej się ponad chmurami, zaś sama scena ma miejsce w nocy, gdy w tle szaleje burza. Z muzyką wiąże się jeden zabawny szczegół – w momencie gdy rozbrzmiewa pierwszy motyw, który prawdopodobnie miał być wizytówką filmu (w jego trakcie pojawia się tytuł) odnosi się wrażenie, że utwór był miksem Mass Effect, Batmanów Nolana oraz Incepcji. To wrażenie towarzyszy nam do końca seansu. Gdyby tylko na podstawie tego ocenić Oblivion, zasługiwałby on na ocenę 4, ale to nie wszystko.
Musimy jeszcze wziąć pod uwagę nieistniejące aktorstwo oraz fakt, że opowieść to fabularny odpowiednik potwora Frankensteina. Niestety nie mogę wskazać, jakie tytuły przychodzą na myśl, gdyż byłby to automatyczny spoiler. Na samą składankę pomysłów nie będę narzekał, gdyż zabawa w skojarzenia jest całkiem przyjemna. Problemem jest prowadzenie akcji. Praktycznie za każdym razem, gdy otrzymamy jakąś informację dotyczącą przedstawionego uniwersum i zaczynamy się interesować, co będzie dalej, trafia się jakiś spowalniacz skutecznie psujący napięcie i miejscami przyprawiający o ziewanie (co na dwugodzinnym seansie nie jest dobre). W związku z tym moja ocena to 3+ (którą mniej wyrozumiałe osoby mogą jeszcze zaniżyć, gdyż ostatecznie każdy ma inne podejście do braku oryginalnych pomysłów, czy oprawy).
czwartek, 25 kwietnia 2013
wtorek, 26 marca 2013
Mass Effect 3 DLC
Jako że wydane ostatnio rozszerzenie Citadel ma być zamknięciem linii dodatków do Mass Effect 3, postanowiłem zrobić zbiorczy wpis nt. DLC, podobny do tego popełnionego przy okazji Mass Effect 2. Od razu uprzedzam, że w opisach mogą znaleźć się drobne spoilery głównego wątku podstawowej gry – głównie po to, by pokazać, w których miejscach można spodziewać się nowości. Pierwsze DLC staje się dostępne dość szybko jako misja poboczna, pozostałe są inicjowane po dokowaniu w odpowiedniej sekcji Cytadeli.
Dodatek, który spowodował wiele kontrowersji już na wejściu. Został zapowiedziany jako day 1 DLC. Ponadto był od razu dostępny w wersji kolekcjonerskiej, więc nasunęło się przypuszczenie, że jest to zawartość wycięta z wersji podstawowej. W tym przekonaniu utwierdza też to, że postać Javika, którą dodaje owo rozszerzenie, można było odblokować, grzebiąc w grze (niedostępna pozostawała tylko misja), a także linie dialogowe między nim,
a Liarą, rzutujące na odbiór wielu kluczowych momentów.
Misja z „uwolnieniem” Javika wpada w schemat tego, co znamy z pozostałych zadań pobocznych: mała lokacja, bieganie między punktami fabularnymi, obrona przed falami oddziałów Cerberusa – nic wielkiego. Siła tego dodatku tkwi w nowym towarzyszu oraz rozszerzeniu tła Prothean. Dialogi między Javikiem, a Liarą
(która jest zafascynowana historią Prothean i spędziła większość swego życia na badaniu tejże) są naprawdę zabawne. Komentarze tego pierwszego dotyczące obecnie panujących ras zwyczajnie wymiatają. Pod warunkiem, że lubi się złośliwości. Warto przeciągnąć Javika przez całą grę (tzn. brać go zawsze jako jednego z towarzyszy), gdyż stanowi to świetny pomost między tym, co znamy z trzech gier, z tym, czego do tej pory mogliśmy się tylko domyślać.
Jako ciekawostkę dodam, iż FA powodowało w cholerę problemów w obrębie swojej krótkiej misji: znikające tekstury, zawieszanie się gry w obowiązkowych cutscenkach, czy blokowanie się postaci na jedynej drabinie prowadzącej do następnego celu misji. W trakcie ostatniego podejścia żadnego z nich nie stwierdziłem, jednak polecam zrobić zapis stanu gry PRZED lądowaniem, tak pro forma.
From Ashes jestem w stanie polecić wszystkim, którzy jeszcze tej części lore nie znają (choć też muszą brać poprawkę na to, że momentów, gdy Javik może naprawdę dużo powiedzieć o uniwersum, nie ma znowu tak wiele – najlepszymi przykładami są jednak planety Salarian i Asari). Pozostali, którzy chcą tylko przewinąć się przez grę i niespecjalnie zwracają uwagę na dialogi, mogą sobie darować. Moja ocena: 4-.
W grze podstawowej pojawia się rozmowa z pewnym Batarianinem, w trakcie której pada wzmianka o Lewiatanie z Dis. Niniejsze DLC rzuca więcej światła na tę sprawę.
Rozszerzenie, które dawało nadzieję na zmianę zakończenia. Niestety – tak się nie stało. Owszem, dostajemy sporo nowych informacji o Żniwiarzach, jednak na wydźwięk badziewnego outro one nie wpływają.
Co do samej zawartości to mam mieszane uczucia. Z jednej strony dostajemy dość ciężki klimat w lokacjach związanych z tytułowym Lewiatanem, z drugiej jeśli nie gramy dla tych kilku nowych linijek dialogowych i powiewu horroru, to nie bardzo jest czego tu szukać. Ponadto może razić kolejny rodzynek pokroju Javika. Tam mieliśmy ostatniego Protheanina, tutaj jedyny twór, któremu udało się ukatrupić Żniwiarza. I jeszcze to nieszczęsne stwierdzenie, że Shepard jest anomalią – podejrzewam, że w tej scenie większość graczy będzie miała flashbacki z drugiego Matrixa.
Dodatkowo misje są poprzetykane całkiem sporą liczbą sekwencji ze skanowaniem planet, które (jeśli podchodzicie do ME3 po raz kolejny) są zwyczajnie upierdliwe.
Za klimat i lore po raz kolejny należy się 4-. Jeśli jednak nie na tym wam zależy, ocenę można obniżyć do 3- i zastanowić się, czy jest sens w to inwestować. Na koniec mała rada: róbcie quicksave'a często i gęsto – gra ma sporo gadanych momentów, a gdy pozwala na jakąś eksplorację, istnieje szansa losowej zwiechy. Mnie się to notorycznie trafiało na asteroidzie górniczej.
Przy pierwszym podejściu do Mass Effect 3 osoby, które nie angażowały się w śledzenie losów uniwersum prezentowanych w innych mediach (komiksy, filmy animowane), mogły się nieco zdziwić. Aria T'loak przesiaduje w knajpie o jakże ironicznej nazwie Purgatory. W krótkiej rozmowie wyjaśnia tylko, że Cerberus przejął Omegę, zaś ona sama planuje zemstę. Oczywistym pytaniem jest: kiedy?
Otóż był komiks, którego akcja rozgrywała się między ME2, a ME3 – opisywał on tymczasowy sojusz między Arią, a Cerberusem. W szczegóły nie będę wnikał, gdyż sam komiks jest całkiem fajny i polecam zapoznanie się z nim osobiście. Konsekwencje tego sojuszu widać już we właściwiej grze, natomiast DLC pozwala dociągnąć sprawę do końca.
Aria upiera się, by Shepard poleciał z nią na akcję sam, bo jego załodze nie ufa. Radzę w tym momencie zacisnąć zęby, gdyż ta decyzja jest niemiłosiernie głupia, a momenty, w których przydałaby się celność Garrusa, czy moc obliczeniowa EDI można by długo wymieniać. W zastępstwie naszych podwładnych pokierujemy Arią oraz (z doskoku) turiańską kobietą: Nyreen.
Fabularnie w zasadzie nie ma o czym mówić, informacji dostajemy tyle, ile na odprawie przed akcją. Trzon tego rozszerzenia to akcja, akcja i jeszcze raz akcja. Jeżeli szukaliście kolejnych miejscówek, w których można postrzelać do żołdaków Cerberusa, Omega stanowi dobrą inwestycję i zamknięcie pewnej historii pobocznej. Korytarze, tunele i platformy stacji są dość rozległe, strzelania jest sporo, a sam
dodatek jest odczuwalnie dłuższy od dwóch poprzednich, choć dupy nie urywa. Największą wadą jest brak możliwości powrotu na stację po jej odbiciu (dlatego też jeśli zostało wam jakieś zadanie poboczne, upewnijcie się, że dociągniecie je do końca, bo później będzie to niemożliwe). Jeżeli mało wam akcji w podstawce, śmiało bierzcie Omegę, dla pozostałych będzie to pozycja na szkolne 3, do rozważenia.
Shepard otrzymuje od Andersona mieszkanie na Cytadeli – Anderson i tak planował zostać na Ziemi, więc głupio byłoby, gdyby miejscówka się zmarnowała. Poza tym nasz bohater będzie miał gdzie odpoczywać, gdy Normandia pójdzie na przegląd techniczny. Życie bohatera ma jednak to do siebie, że takowy wyśpi się dopiero po śmierci. Tak więc praktycznie na wejściu do mieszkania dostajemy wiadomość, że Joker chce się z nami spotkać, żeby móc sobie ponarzekać,
zaś samo spotkanie momentalnie przeradza się w większą aferę. Po rozwiązaniu tejże będziemy mogli wrócić do apartamentu i korzystać z niego na dobre.
Jeżeli ktoś jest fanem serii, przy Citadel nie będzie się nudził. Jest krótka przygoda z małym zwrotem akcji, sporo efekciarskiego strzelania, trochę szpiegostwa rodem z dodatku z Kasumi z ME2, minidekorator wnętrz, nowe minigry
dostępne w nowej dzielnicy Cytadeli oraz taka ilość fan service, że brzuch boli ze śmiechu.
I tu pojawia się problem. Gdyby patrzeć tylko na autoparodystyczny wydźwięk Citadel, powiedziałbym: brać w ciemno. Rewelacyjne momenty komediowe, dialogi przyprawiające o rechot oraz tak lubiane przeze mnie złośliwości w wykonaniu... w zasadzie każdej postaci (Garrus komentujący taniec Sheparda przechodzi samego siebie).
Przy czym nie są one kierowane tylko do Sheparda. Gdyby przyjąć jakąś huraoptymistyczną wersję, że Żniwiarze dostali łomot i jest to swego rodzaju celebracja tak zakończenia wojny, jak i całej serii – byłoby naprawdę wspaniale. Niestety DLC rozgrywa się w trakcie ME3, przez co sekwencja z mieszkaniem ma niewiele sensu (sam Joker narzekał wcześniej, że ludzie się bawią, zamiast myśleć o wojnie). Fotkę na koniec chcę
potraktować jako to właściwe zakończenie przygody. Szkoda, że twórcy nie przyznali się do tego, że pod tym względem (przynajmniej moim zdaniem) dali ciała i nie wykorzystali tej okazji, by to w ten sposób zorganizować. Czyni to z Citadel nagrodę pocieszenia/chusteczkę na otarcie łez, bo w końcu podróż do tego miejsca była tego warta. Moja ocena: 5- (bo końcowa impreza silnie grała na moich emocjach, ludzie mniej sentymentalni mogą obniżyć ocenę do 4-). Dla mnie to koniec drogi, na kolejną część nie czekam.
From Ashes
Misja z „uwolnieniem” Javika wpada w schemat tego, co znamy z pozostałych zadań pobocznych: mała lokacja, bieganie między punktami fabularnymi, obrona przed falami oddziałów Cerberusa – nic wielkiego. Siła tego dodatku tkwi w nowym towarzyszu oraz rozszerzeniu tła Prothean. Dialogi między Javikiem, a Liarą
Leviathan
Rozszerzenie, które dawało nadzieję na zmianę zakończenia. Niestety – tak się nie stało. Owszem, dostajemy sporo nowych informacji o Żniwiarzach, jednak na wydźwięk badziewnego outro one nie wpływają.
Za klimat i lore po raz kolejny należy się 4-. Jeśli jednak nie na tym wam zależy, ocenę można obniżyć do 3- i zastanowić się, czy jest sens w to inwestować. Na koniec mała rada: róbcie quicksave'a często i gęsto – gra ma sporo gadanych momentów, a gdy pozwala na jakąś eksplorację, istnieje szansa losowej zwiechy. Mnie się to notorycznie trafiało na asteroidzie górniczej.
Omega
Citadel
Jeżeli ktoś jest fanem serii, przy Citadel nie będzie się nudził. Jest krótka przygoda z małym zwrotem akcji, sporo efekciarskiego strzelania, trochę szpiegostwa rodem z dodatku z Kasumi z ME2, minidekorator wnętrz, nowe minigry
I tu pojawia się problem. Gdyby patrzeć tylko na autoparodystyczny wydźwięk Citadel, powiedziałbym: brać w ciemno. Rewelacyjne momenty komediowe, dialogi przyprawiające o rechot oraz tak lubiane przeze mnie złośliwości w wykonaniu... w zasadzie każdej postaci (Garrus komentujący taniec Sheparda przechodzi samego siebie).
poniedziałek, 4 marca 2013
Magnum Sal: Muria
Stało się, duet Marcin Krupiński/Filip Miłuński uraczył nas dodatkiem do swojej planszówki Magnum Sal. Jego premiera miała miejsce już jakiś czas temu, jednak okazję do grania miałem dosłownie na dniach. Przy zetknięciu z Murią można czuć się lekko zaskoczonym, gdyż zawartość pudełka nie usprawiedliwia jego rozmiarów (które są identyczne z tymi z podstawki). Pozostaje zrobić to, co w przypadku planszówek Fantasy Flight Games – posegregować zawartość, wrzucić do jednego pudła (podstawki, bądź dodatku) i zapomnieć o „problemie”.
Drugą taką różnicą jest plansza z budynkiem sztygarów oraz warzelnią. Ten pierwszy pozwala na kopanie szybów na niższe poziomy, w tym drugim zbierać będziemy solankę – nowy surowiec, wymagany przy niektórych zleceniach królewskich. Woda na solankę jest transportowana do warzelni w dwóch sytuacjach: gdy jeden z graczy korzysta z szybu wodnego w celu wypompowania wody oraz gdy odkrywa nowy fragment kopalni. Poza przydatnością w zamówieniach królewskich, solankę można także zamienić na pozostałe rodzaje soli. Im bardziej wartościową sól chcemy uzyskać, tym więcej solanki potrzebujemy.
Wykonanie stoi na tym samym solidnym poziomie, co Magnum Sal (drewniane pionki, grube karty oraz żetony, instrukcja na papierze dobrej jakości). Nowa plansza może trochę odmawiać współpracy przy próbach wyprostowania/rozłożenia, ale nie jest to jakiś wielki problem.
Tego ostatniego nie należy postrzegać jako wadę, ale przy doborze „trybu” gry dobrze wiedzieć, z czym to się wiąże. Jeżeli komuś mało MS, Muria jest zakupem typu „musisz mieć”. Jeśli zaś podstawka nie podeszła, dodatek raczej tego nie zmieni. Moja ocena: 5.
P.S. Egzemplarz dodatku Magnum Sal: Muria pochodzi z salonu gier planszowych Gratosfera w Suwałkach.
Subskrybuj:
Posty (Atom)