niedziela, 26 czerwca 2016

Superman/Batman: Apocalypse

Przy okazji wpisu o Public Enemies wspomniałem, iż oryginalny story arc został wydany przez wydawnictwo Dobry Komiks. Jeśli komuś nie chce się ganiać za trzema zeszytami, ma alternatywę. Wydawnictwo Egmont również wydało tę opowieść, tym razem w jednym tomie. Różnice między wersjami są trzy. Po pierwsze, wersja Egmontu jest lepiej wydana. Po drugie, zawiera dwie dodatkowe strony wstępu. Po trzecie, i tu niestety na niekorzyść dla nowej edycji, różnice w tłumaczeniu. Te ostatnie nie są duże, ale poprzez swoją niekonsekwentność zauważalne. Np. Green Lantern i Starfire mają oryginalne pseudonimy, ale już Black Lightning i Major Force widnieją jako Czarna Błyskawica i Siła Wyższa (zwłaszcza ten pseudonim zgrzyta mi w wersji polskiej). Rzuca się to w oczy tym bardziej, iż wszystkie postacie wymieniono na tej samej stronie. Jednak o ile Dobry Komiks poprzestał na jednym wątku, Egmont wydaje kolejne. Kontynuacją Public Enemies jest Superman/Batman: Supergirl, na podstawie którego zrealizowano opisywany film.

Meteoryt z Public Enemies został zniszczony. Jego fragmenty lądują na Ziemi. Wśród nich znajduje się statek pochodzenia kryptońskiego, a w nim pasażerka. Superman cieszy się, że nie jest ostatnim przedstawicielem swojej rasy, a Batman i Wonder Woman są sceptycznie nastawieni. Szybko wychodzi na jaw, iż Kara Zor-El jest silniejsza od swojego kuzyna, co przyciąga uwagę Darkseida.

Papierowy pierwowzór był dobrym czytadłem na leniwe popołudnie. Zakładając, że wybaczało mu się kilka scen, które można było zrobić lepiej. Apocalypse, podobnie jak poprzednik, kilka rzeczy zmienia/usuwa i przy okazji… naprawia lekko skopany finał komiksu. Autentycznie to jeden z niewielu przypadków, gdy miałem radochę, że adaptacja coś zmieniła i do tego w tak spektakularny sposób (końcowa bitwa jest po prostu świetna).

Co więcej da się powiedzieć? Animacja jest pierwszorzędna, kolory żywe, akcja dynamiczna i efekciarska. Obsada jak zwykle wymiata. W głównych rolach usłyszymy weteranów: Tim Daly jako Superman i Kevin Conroy jako Batman. Karę dubbinguje lubiana przez fandom s-f Summer Glau. Gdybym miał się kogoś czepić, to byłby to Andre Braugher, który jest dobrym aktorem, ale jego głos zwyczajnie nie pasuje mi do Darkseida.

Mimo tego jednego odstępstwa od preferencji seans Supermam/Batman: Apocalypse uważam za udany. Film jest widowiskowy, dobrze zrealizowany, a niektóre aspekty przewyższają komiksowego protoplastę. Ponadto historia angażuje bardziej od naparzanki, jaka miała miejsce w Public Enemies. Moja ocena: 4+.

poniedziałek, 20 czerwca 2016

The Transporter Refueled

Gdyby ten film powstał w latach ’80 lub ’90, nie byłby rebootem, tylko sequelem. Główny bohater dostałby jakieś pokrewieństwo z postacią graną przez Stathama (ewentualnie byłby jego kolegą z oddziału), przy tytule byłby kolejny numerek wraz z podtytułem. Niestety, mamy takie czasy, że do jednej roli bierzemy następnego aktora, zerujemy numerek i udajemy, że poprzednie odsłony nie miały miejsca. Pół biedy, gdyby taki zabieg przeprowadzono w jakimś dużym odstępie czasowym. Jednak od Transportera 3 minęło raptem 7 lat (patrząc na daty wydania), a po drodze mieliśmy także serial. Tak więc nie mówimy tu o jakiejś dawno zapomnianej franczyzie, tylko wciąż „świeżym” pomyśle.

Nie będę wnikał w motor napędowy fabuły, bo ten jest mało istotny. Ważne, żeby dawał pretekst do akcji. Niestety, sama akcja zawodzi. Nie ma w niej absolutnie nic porywającego. Sekwencje samochodowe niemal nie istnieją (w porównaniu do poprzedników, ba, do pojedynczego odcinka serialu!). Mordobicie jakieś jest, ale tak mało wyszukane, że autentycznie ziewa się w trakcie oglądania. Najgorsze jest w tym wszystkim to, że Ed Skrein nie potrafi udźwignąć tego filmu. Frank Martin w jego wykonaniu jest słaby. Nie da się go lubić, jest mało zaradny w porównaniu do wersji Stathama i Vance’a, a do tego daje się zrobić w konia ze 3 razy w trakcie seansu. W ogóle nie czuć u niego profesjonalizmu i chłodnej kalkulacji oryginału. Nie jestem w stanie nawet wskazać, czy recytował swoje zasady (możliwe, że tak, ale nie zwróciłem uwagi – tak bardzo nie miałem ochoty go słuchać). Jego wiek powinien zachęcać do tworzenia dynamicznych scen akcji, ale nic z tego.

Może gdyby ten film nie nazywał się Transporter, albo gdyby główny bohater nie nazywał się Frank Martin – byłbym bardziej wyrozumiały. Jednak jest, jak jest. Śmiem twierdzić, że dowolny odcinek pierwszego sezonu serialu będzie oglądało się lepiej, niż tę odsłonę serii. Nie polecam nikomu. Moja ocena: 1.

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Transporter: The Series

To chyba jedna z dziwniejszych adaptacji. Powstała ona 4 lata po trzecim Transporterze. Z oryginalnej obsady został tylko François Berléand grający inspektora Tarconi. Żeby było ciekawiej, w jednym z odcinków pada nawiązanie do pierwszego filmu, a konkretnie wątku z ucieczką spod banku, co każe myśleć, iż jeśli nie pierwszy Transporter, to jakaś podobna wersja wydarzeń miała miejsce w linii czasowej sprzed serialu.

Pierwszy sezon z grubsza przypomina założenia filmów ze Stathamem, chociaż tutaj Frank dostał pomocników w postaci mechanika oraz babki koordynującej zlecenia. W roli transportera występuje Chris Vance, który czasami sprawia wrażenie, jakby sam nie wiedział, co chce zrobić z postacią. Potrafi grać zimnego profesjonalistę, ale do Stathama mu trochę brakuje. Z jednej strony – bo stara się czasami grać luzaka, a z drugiej – bo scenarzyści notorycznie łamią zasady, jakimi kierował się oryginalny bohater. Niemniej jednak pierwszy sezon ogląda się dobrze, a zmiany są łatwiejsze do zaakceptowania przez wzgląd na serialową konwencję, która rządzi się swoimi prawami.

Problemy zaczynają się w drugim sezonie. Chris Vance i François Berléand wracają, ale cała reszta poszła do wymiany… Nie żartuję. Za produkcję odpowiedzialny był nowy człowiek, który jednocześnie chciał zrobić reboot serii i serię quasi szpiegowską… Wyszło jedno nie wiadomo co z przylepioną etykietą Transportera. Niemal każdy odcinek zżynał z jakiegoś filmu, niekoniecznie dobrego, np. Mission Impossible 2 (który w mojej opinii jest najsłabszym w serii). Do tego spadła jakość scen akcji (pościgów i walk). Dzięki tym zabiegom zarżnięto oglądalność, bo dotrwanie do końca wymagało nie lada cierpliwości. Wraz z końcem sezonu serial skonał, pozostawiając ostatni cliffhanger bez odpowiedzi.

Jeżeli ktoś chciałby czegoś zbliżonego do Transporterów ze Stathamem, pierwszy sezon The Series jest na tyle w porządku, by dać mu szansę. Drugi pozostaje tylko dla wytrwałych i zmusza mnie do zaniżenia oceny do 2+.