Moje pierwsze skojarzenie po przejściu tej gry: trylogia Matrix. Pierwsza część jest na tyle zamknięta, że można delektować się opowieścią bez potrzeby poznawania reszty. Druga czepia się jednego patentu z poprzednika i rozdmuchuje go do rozmiarów dwóch filmów/gier. Sen zaczyna się niczym poprzednik – niepozornie. Brian i Gina są na wakacjach. Dziewczyna ma pomysł zwiedzenia pobliskiej wyspy, więc oboje wsiadają do podejrzanie wyglądającego samolotu i lecą w wybranym kierunku. Samolot szlag trafia, pilot znika, a Brian wypycha Ginę wraz z jedynym dostępnym spadochronem. Dziewczyna zostaje postrzelona w trakcie spadania i słuch o niej ginie. Brianowi udaje się przeżyć kraksę i wylądować w środku dżungli.
Początek jest świetny. Ma ten sam klimat nagłego rzutu w wir przygody i przez jakiś czas trzyma gracza w tym wrażeniu. Niestety potem okazuje się, że do dalszej części scenariusza wykorzystano durny przerywnik z jedynki i starano się obrócić go w pełnoprawną opowieść. Rzucę tu delikatnym spoilerem. W A Road Adventure pojawił Joshua – uber nerd, który próbował skontaktować się z kosmitami i udało mu się załapać na ich statek. No więc w Dream Joshua powraca, a 2/3 scenariusza gry rozbija się właśnie o ten wątek. Serwując tym samym jeszcze bardziej absurdalne sytuacje i takież zagadki. Jakby tego było mało, opowieść w kluczowym momencie zostaje urwana, a my możemy tylko podziwiać wiele mówiący napis: To be continued…
Abstrahując na moment od samego podziału historii, Joshua to strasznie irytująca i upierdliwa postać. Odniosłem wręcz wrażenie, że gdyby nie jego obecność, można byłoby na luzie wyciąć kilka naprawdę głupich scen. Owszem, dzięki temu gra jest dłuższa od poprzednika, ale co z tego, skoro w zamian załamuje głupotą (i nie ratuje jej poczucie humoru)? Może wyolbrzymiam, ale po przejściu pierwszego Runawaya oczekiwałem, że dwójka będzie tak samo „przyziemna”. Jak wspomniałem wyżej, odbija się to także na zagadkach – niektóre są niepotrzebnie absurdalne. Do tego dochodzi ich niewielka ilość (ot, paradoks – dłuższa gra, mniej zagadek). Widać to zwłaszcza w niektórych dialogach i przerywnikach – bardzo często bohaterowie mówią, co trzeba zrobić po rozwiązaniu jakiejś zagadki i gracz ma nadzieję na kolejne wyzwanie, ale całość jest załatwiana w kolejnej rozmowie/przerywniku/offscreen.
Od strony technicznej nie można się do niczego przyczepić. Nowe lokacje są prześliczne i bardzo szczegółowe. Animacja cieszy oko swoją płynnością, a w muzyce można się zakochać (choć niestety brak w niej tak wyrazistego motywu przewodniego, jak w #1). Aktorom muszę pogratulować umiejętności zachowania powagi, biorąc pod uwagę, jakie bzdety musieli wygadywać.
Niestety, spodziewałem się więcej, ale skoncentrowanie akcji wokół Joshuy i jego „znajomych” nie przypadło mi do gustu. Wynikające z tego zmiany zaniżyły jakość innych elementów gry, w związku z czym The Dream of the Turtle wymęczył mnie i przez to dostaje: 3+. Osoby bardziej wyrozumiałe mogą podciągnąć ocenę do 4, gdyż jeśli na moment zapomnieć o preferencjach fabularnych, Runaway 2 to nadal solidna gra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz