Critters
Film wydany w 1986 roku, stworzony na fali popularności horrorów o potworach i/lub przybyszach z kosmosu, opowiada historię rodziny Brownów, którzy mają to wątpliwe szczęście, iż na ich polu ląduje statek kosmiczny z tytułowymi paskudami na pokładzie. Paskudy właśnie uciekły z kosmicznego pierdla, są ścigane przez międzygalaktycznych łowców nagród, a do tego weżrą wszystko, co się da i nie zdąży uciec.
Critters to esencja lat ’80. Wystarczy popatrzeć na plakaty przewijające się w tle, posłuchać muzyki starającej się naśladować tamten okres, czy przyjrzeć się wizji „zaawansowanej” technologii kosmitów. Jeden z Critterów próbuje nawiązać znajomość z maskotą ET, a logo jednej drużyny kręglarskiej to parodia logo Ghostbusters. Kolejną ciekawostką jest obecność takich nazwisk jak Scott Grimes, czy Billy Zane. Pierwszorzędny kicz wręcz wylewa się z ekranu i sprawia sporo radochy. W dostarczaniu tej ostatniej przodują główni adwersarze ludzkich postaci. Niby to małe i niepozorne, ale jak zacznie się szczerzyć, albo nie daj Cthulhu turlać się w czyimś kierunku, krew zaczyna tryskać na lewo i prawo, a twórcy nie oszczędzają na sztucznych trupach.
Jako dzieciak, strasznie bałem się tych potworków, a ujęcia ich czerwonych, lśniących oczu przyprawiały mnie o dreszcze, zaś fakt, że lwia część akcji rozgrywa się nocą, dodawał klimatu. Obecnie jest to jeden z tych filmów, które warto powspominać w gronie rówieśników, przy piwie i zakąskach (nomen omen). Critters to pozycja obowiązkowa dla wszystkich, którzy chcą zapoznać się z serią, lubią klimaty lat ’80, horrory z tejże dekady lub, w przypadku wielu polskich widzów, erę VHS. Moja ocena: 4+.
Critters 2: The Main Course
Starszy nieco Bradley Brown (w tej roli ponownie Scott Grimes) powraca po dwóch latach do swego rodzinnego miasteczka, by odwiedzić babcię na Wielkanoc. Na miejscu okazuje się, że potworki z kosmosu zostawiły po sobie całkiem liczne potomstwo, które spokojnie siedziałoby w jajach, gdyby nie ludzka głupota. Jakby tego było mało, kosmiczni łowcy nagród dostają opieprz za spapraną robotę, tak więc i oni zmuszeni są do pojawienia się w miasteczku.
Critters 2 to sequel zrealizowany w myśl zasady: więcej tego samego. Trzeba przyznać, że zrobiono to podręcznikowo. Mamy więcej potworów, więcej scen z udziałem łowców, więcej absurdu, więcej easter eggów związanych z popkulturą, więcej ofiar. Jedyny aspekt, którego jest mniej, to napięcie/zagrożenie. Tego filmu, nawet przy lejącej się krwi, nie sposób było traktować poważnie, niezależnie od wieku. Co nie oznacza, że jest zły. Do oglądania w towarzystwie nadaje się jeszcze lepiej od protoplasty, a końcowa scena kooperacji Critterów jest chyba jedną z najbardziej pamiętnych w historii kiczowatych horrorów.
Critters 2 to danie główne nie tylko z tytułu. Jest to moim zdaniem najlepsza odsłona serii i pozycja obowiązkowa dla wszystkich osób, które polubiły część pierwszą. Moja ocena: 5.
Critters 3
Sequel, który na dobrą sprawę nie powinien był powstać. Kręcony równolegle ze swoim następcą, nie trzyma się kupy. Wręcz do tego stopnia, że jest reklamowany, jako pierwszy film w karierze Leonardo DiCaprio (która to informacja bywa eksponowana w absurdalny sposób na okładce DVD), zamiast kolejnej części znanej serii.
Pewna rodzinka wraca z wakacji przez okolice Grover’s Bend, gdzie nieświadomie zabiera ze sobą pasażera na gapę. Zanim wrócą do domu, pasażer zdąży się rozmnożyć, a potomstwo sterroryzuje jeden budynek, w którym mieszka rodzina.
Ten film naprawdę nie wie, czym chce być. Z jednej strony to sequel, z drugiej ciężko nie odnieść wrażenia, że ktoś popełnia świadomy autoplagiat jedynki, do tego pełen idiotyzmów. W filmie padają 2 różne wersje co do tego, kiedy rozgrywały się poprzednie odsłony, Charlie z jakichś powodów nie został szeryfem miasteczka (jak to było sugerowane na koniec części drugiej) i dalej poluje na kosmitów, ponadto gdzieś zapodział strój łowcy nagród i gania w jakimś starym płaszczu. Przy pierwszym spotkaniu raczy nas retrospekcją z dwóch poprzednich filmów, będącą chaotycznym montażem losowych scen. Na domiar złego w całym filmie padają dosłownie dwa trupy, a krwi jest stosunkowo niewiele. No i jeszcze to zakończenie…
Niby nie jest to najgorsza część, ale zdecydowanie zrobiona bez polotu. Można obejrzeć pro forma, ale nie bardzo jest sens potem do Critters 3 wracać. Moja ocena: 3-.
Critters 4
Jak wspomniałem wyżej, C4 był kręcony równolegle z trójką, a na rynku pojawił się rok po niej. Film rozpoczyna się ostatnią sceną poprzednika. Charlie przemierza zgliszcza budynku, w którym miała miejsce akcja #3. Podczas przetrząsania zakamarków, natrafia na dwa ostatnie (w całym wszechświecie) jaja Critterów. Coś tam sobie z technologii kosmitów zostawił, bo jak tylko próbuje rozwalić niedoszłe potomstwo żarłoków, rozlega się alarm. Ug (jeden z oryginalnych łowców nagród) kontaktuje się z naszym eks-alkoholikiem i prosi go o włożenie jaj do specjalnej kapsuły wysłanej przez międzygalaktyczną radę. Naturalnie Charlie nie byłby sobą, gdyby nie miał pecha i nie był taką niezdarą. Kapsuła zatrzaskuje się zaraz po umieszczeniu jaj, hibernując nie tylko gatunek zagrożony, ale i człowieka, po czym wraca w kosmos. Przechwytuje ją załoga statku kosmicznego… w roku 2045.
Nie bardzo rozumiem, po co decydowano się na takie umieszczenie akcji (część trzecia to lata ’90), zwłaszcza, że wykorzystano je zupełnie bez sensu. Pada komentarz, że wszyscy, których Charlie znał, już nie żyją, choć ilość minionego czasu nijak na to nie wskazuje. Ponadto ten przeskok z przełomu lat ’80 i ’90 do klimatów s-f w takim krótkim czasie filmowego uniwersum jest po prostu słaby.
Sposób prowadzenia akcji wygląda tak, jakby ktoś chciał nakręcić własną wersję Aliena, z mizernym skutkiem. I tutaj nasunął mi się naprawdę ironiczny wniosek – z perspektywy czasu może się wydawać, że czwarta część Obcego sugerowała się trochę Critters 4, podobnie zresztą jak… Jason X. Żeby było jeszcze zabawniej, zarówno w C4, jak i Alien: Resurrection gra Brad Dourif. Na niego zawsze można liczyć! Ciekawostką trochę mniejszego kalibru (ale jednak) jest obecność Erica DaRe, znanego szerszej widowni jako Leo Johnson z Twin Peaks.
Pozostałe pomysły giną w natłoku nieścisłości, z ekranu wieje nudą – głównie z powodu znikomej obecności Critterów – a półtoragodzinny seans wlecze się niemiłosiernie. Filmu nie polecam nawet na zakończenie maratonu. Moja ocena: 1… no może 1+, za Brada Dourifa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz