wtorek, 23 czerwca 2015

Borderlands

Do opisania tej gry przymierzałem się kilka razy. I niemal za każdym razem odpadałem przy około 1/3 gry. Nie dlatego, że gra jest zła, tylko dlatego, że skończyłem ją wcześniej 3 razy.

W Borderlands wcielamy się w jednego z czterech poszukiwaczy Krypty, miejsca, które według legend skrywa skarby (np. w postaci technologii kosmitów). Dowcip polega na tym, że dowodów na jej istnienie jest niewiele, trochę ruin obcych, ponoć jakiś klucz, a nawet jeśli odnajdziemy ten ostatni, samą Kryptę można otworzyć raz na 200 lat… No ale co, JA NIE ZROBIĘ?! I tu pojawia się pierwszy problem. Nie przeszkadza mi prostota głównego wątku. Ba, doceniam, że wokół niego udało się zbudować jakąś intrygę, zwroty akcji oraz niezgorsze zadania poboczne. Co mi przeszkadza, to sposób w jaki to zakończono: Gratulacje, udało ci się, przed tobą wielka przyszłość – Koniec… Dopiero wtedy do gracza dociera, że jakieś to urwane, że brakuje pointy. I będzie miał rację, ciąg dalszy (dopiero) nastąpi.

Jak już wspomniałem, naszego przedsięwzięcia dokonamy w skórze jednej z czterech postaci. Są one w pewnym sensie odpowiednikami standardów znanych z dungeon crawlerów. Brick – Berserker to praktycznie podręcznikowy tank; Roland – Soldier – wsparcie i medyk; Lilith – Siren – odpowiednik łotra z umiejętnością stealth; Mordecai – Hunter – snajper i DPS. Każde z nich ma jedną główną umiejętność oraz trzy drzewka talentów wpływających tak na nią, jak i statystyki bohatera. Tu wyłazi kolejny… no może nie problem, ale dziwny zabieg. Dopóki gra była wyłącznie w wersji podstawowej, faktycznie trzeba było w miarę rozważnie planować rozwój postaci. Jednak z każdym kolejnym dodatkiem maksymalny poziom postaci podnosił się, wraz z nim liczba punktów do wydania, ale talenty pozostawały bez zmian. Fakt, żeby zdobyć maksymalny poziom trzeba grę przejść dwukrotnie, a nie każdy będzie tak zdeterminowany, jednak już pierwsze podejście gwarantuje dość elastyczny zestaw talentów.

Rozgrywka przypomina typowego hack ‘n slasha, tylko z perspektywy pierwszej osoby. Za wykonywane zadania oraz zabijanie przeciwników zdobywamy doświadczenie, wraz z nim kolejne poziomy. Poziomy gwarantują punkty talentów, używanie danego rodzaju broni (np. shotgun, bazooka, sniper rifle itd.) rozwija biegłość w korzystaniu z tejże. Wszystkiemu towarzyszy zbieranie pieniędzy oraz ton żelastwa. Oprócz broni będziemy mogli wyposażyć się w tarczę, modyfikację granatów, moduł klasowy oraz modyfikację naszej głównej umiejętności. Borderlands było reklamowane jako posiadające gazillion broni. W  rezultacie chodzi o to, że jest ileś tam modeli, od groma statystyk i to wszystko łączy się w mniej lub bardziej przydatne kombinacje.

Konwencja h’n s ma to do siebie, że potrafi szybko się znudzić. Grę można sobie dawkować tak, by do tego nie doszło, ale w przypadku Borderlands jest jeszcze kilka innych czynników, które potrafią zniechęcić. Gra solo bywa uciążliwa. Na początku z powodu ciągle kończącej się amunicji, potem (po znalezieniu modułu z opcją regeneracji tejże) dziwnie skalowanych i szybko respawnujących się przeciwników. Przy pierwszym przejściu tempo respawnów potrafi dać w kość, jeśli z kolei zdobędziemy odpowiednio wysoki poziom (gdzieś w okolicach 35+), to drugie przejście będzie przesadnie łatwe. Z dwoma wyjątkami. Tutaj wskakuje właśnie wspomniane skalowanie. Przeciwnicy z Crimson Lance oraz Guardians potrafią być upierdliwi niezależnie od posiadanego poziomu, ALE jeśli gramy w grupie, nawet oni nie stanowią wyzwania. Abstrahując od trudności, właśnie gra w grupie dostarcza najwięcej frajdy. Począwszy od dobrze skoordynowanych ataków na pozycje wroga, na spontanicznych wygłupach skończywszy, jak tylko zaczniecie, nie zauważycie uciekającego czasu.

Do grania zachęca także setting, w jakim umieszczono akcję gry. Jeśli ktoś nie zwrócił uwagi na to na samym początku, to mógłby pomyśleć, że całość trzyma się stylu post-apo. Ale na tym właśnie polega urok Pandory. Zwłaszcza, że jej lokacje (małe miasteczka, zdezelowane obiekty, wysypiska, podupadłe bazy i inne ciekawie zaprojektowane miejsca) oraz całą oprawę graficzną przedstawiono w brudnych, wyblakłych barwach. Z kolei dzięki zastosowaniu cel shadingu produkcja niewiele się zestarzała i wciąż potrafi cieszyć oko. Zresztą warstwa dźwiękowa w niczym nie ustępuje grafice. Aktorzy świetnie się bawią, wrzaski/głupie dowcipy/teksty (w ogóle poczucie humoru jest pierwszorzędne i obecne w każdej sferze gry) brzmią rewelacyjnie, a muzyka subtelnie sączy klimat do głowy.

Do rzeczywistych wad zaliczyłbym to, że grę jedną postacią da się przejść tylko 2 razy oraz, że solo gra może nużyć szybciej, niż ustawa przewiduje. W tej wersji Borderlands dostaje ode mnie 4+. Natomiast jeśli macie możliwość ukończenia całości w grupie, róbcie to bez namysłu. W tym wariancie warto też rozważyć podniesienie oceny wedle uznania. Pamiętajcie jednak, iż robicie to przez wzgląd na ludzi, z którymi gracie, a nie rzeczywiste zmiany w grze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz