poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Grim Legends: The Forsaken Bride

Wstęp do gry raczy nas opowieścią o rozgoryczonej białogłowej, której jakiś młodzian złamał serce. Ta w przypływie wściekłości rzuca klątwę na cały jego ród. Jakiś czas później postać, którą pokierujemy, otrzymuje zaproszenie na ślub swojej siostry bliźniaczki. Już w trakcie podróży do wioski trafia nam się incydent, z którego ledwo wychodzimy cali a niedługo potem okazuje się, iż ceremonię trzeba będzie odłożyć na później.

Tym razem zamiast legend o piratach, podejrzanych miasteczek, czy podwodnych znalezisk otrzymujemy klimaty iście baśniowe. Opowiadana historia będzie budzić skojarzenia z baśniami braci Grimm i w zasadzie słusznie. Nie będę zdradzał, jakie nawiązania zawarto, bo to automatyczny spoiler. Jednak nie nastawiajcie się na idealne odwzorowanie wątków, czy przebiegu historii. Grim Legends to typowe wzięcie pomysłu i dorobienie do niego własnej fabuły, nie adaptacja. Mnie takie podejście nie przeszkadza, ale jeśli spodziewaliście się czegoś innego, zostaliście ostrzeżeni.

Graficznie GL prezentuje się cudnie. Jest to mniej więcej ten sam poziom, co drugie lub trzecie Koszmary. Kolory są żywe, ale nie przesadnie. Pomimo przebogatej palety barw udało się zachować ponurą atmosferę niektórych informacji oraz miejsc. Na wypadek, gdyby kogoś rozpraszała kolorystka, z pomocą przychodzi oprawa muzyczna, zgrabnie przypominająca o ponurym adwersarzu, skrywanej tajemnicy i scenach rodem z pierwszych adaptacji Frankensteina. Aktorzy może nie dokładają się do oprawy, ale i przynajmniej nie psują jej.

Tradycyjnie dla gier tego rodzaju ich serce stanowią zagadki. Zdawało mi się, że po ukończeniu kilku tytułów Artifex Mundi widziałem już wszystko. GL raczyło zweryfikować ów pogląd dorzucając nieco urozmaiceń, co pozwala bawić się nawet weteranom. Z kolei dla nowicjuszy Legendy powinny stanowić nieco większe wyzwanie, niż takie 9 Clues. Równie tradycyjna jest dodatkowa miniprzygoda, dostępna po ukończeniu wątku głównego i zamykająca fabułę na dobre (no prawie, furtkę sobie zostawiono).

Co mi się w Grim Legends nie podobało? Mechanizm kota. Przez sporą część gry towarzyszy nam zwierzak. Niby fajny zabieg, bo można go wysłać w miejsca niedostępne dla człowieka, ale biorąc pod uwagę, ile razy rzeczywiście z tego korzystamy, ma się wrażenie, iż dorzucono to na doczepkę. Równie dobrze moglibyśmy mieć różdżkę reagującą na zaklęcie: „Wibbly wobbly, timey wimey!”

Legends to pierwsza seria po Koszmarach, której start podobał mi się tak bardzo, iż skończyłem go praktycznie w ciągu 1 dnia. Całokształt klimatu oraz niegłupio, choć przewidywalnie poprowadzona opowieść potrafią zmotywować, a satysfakcję z rozgryzania kolejnych łamigłówek mogą odczuć nawet weterani gatunku. Moja ocena: 5-.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz