Trzeci film z nowej serii Star Trek określanej też mianem JJ-verse. Kirk i Spock mają wątpliwości co do swojej przynależności do załogi, a samo Enterprise leci w nieznane, by odpowiedzieć na wezwanie o pomoc.
Od początku seansu w oczy rzucają się dwie rzeczy. Pierwsza: to chyba najbardziej trekowy z filmów z JJ-verse. Druga: ogląda się go jak odcinek serialu. O ile pierwsze może stanowić dobry argument za tym, by iść do kina, o tyle drugie już niekoniecznie. Dlaczego? Bo ów odcinek sprawia wrażenie wypełniacza, mało istotnego epizodu, w którym co prawda następuje rozwój postaci, ale z perspektywy całości stoimy w miejscu.
Nawet jeśli treść nam nie przeszkadza (nie licząc nijakiego antagonisty), forma już może. Zmiana na stołku reżyserskim jest zauważalna. Justin Lin co prawda nie sprawił, że Enterprise driftuje, jednak sceny akcji były dla mnie strasznie chaotyczne i nieczytelne. Ja rozumiem, że rój małych statków jest efekciarski, ale sposób, w jaki to wygląda, przypomina rozmazaną plamę. Dodatkowo większość scen dzieje się w ciemnej scenerii (kosmos, zniszczony statek, podziemia, planeta nocą), co przy ciemnych okularach 3D i słabym oświetleniu ekranu powoduje, że niewiele widać. Na deser otrzymujemy zbliżenia, które wydawały się kompletnie od czapy i wprowadzały kolejną dawkę chaosu. W rezultacie już w 1/3 filmu bolały mnie oczy i miałem serdecznie dość akcji, a przynajmniej w wersji 3D.
Podsumujmy: mamy najbardziej trekowy film w JJ-verse, ze średnią fabułą i słabym antagonistą. Aktorzy robią co mogą, żebyśmy się nie nudzili, ale prezentacja skutecznie niweluje ich działania. Dochodzi jeszcze 3D i warunki, w jakich ogląda się film. Jeśli niewiele z powyższych czynników psuje wam zabawę, STB to film na 4. Niestety, ja po swoim seansie nie jestem w stanie dać więcej niż 3+.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz