piątek, 21 maja 2010

Prince of Persia: The Sands of Time – film

Doug Walker jako Bum zacząłby recenzję w następujący sposób: Oh my god, this is the greatest movie I’ve ever seen in my life. Niestety ja nawet gdybym chciał zrobić parodię recenzji tego filmu – nie dałbym rady. Całe widowisko pozostawiło we mnie uczucie niedosytu, ale po kolei.

Film zaczyna się pseudo mądrą gadką na temat dwojga ludzi, którzy nawet rozdzieleni przez czas, odnajdą się. Niestety nie ma w tym ani krzty niepokoju, jaki powodowała muzyka z gry The Sands of Time i słowa księcia wypowiadane w trakcie: Most people think time is a river that runs swift and sure in one direction... Na dodatek w filmie mamy też historię sieroty – Dastana – przygarniętej przez Szaramana. Dlaczego od razu nie uczynić go księciem? Że niby odarłoby go to z mistycyzmu (wedle którego zwykły żebrak został wybrany do wielkich czynów) oraz umiejętności akrobatycznych? No ale dobra, tu się ewidentnie czepiam – po prostu dali chłopakowi nieco inne korzenie, ale reszta się tak pi razy drzwi zgadza. Jest atak na jakieś miasto, jest jego księżniczka oraz sztylet czasu. Co ciekawe – w grze już w pierwszych chwilach wiadomo, kto jest naszym adwersarzem, a w filmie jest to ciut zagmatwane. Żeby było zabawniej – akcja pędzi na złamanie karku właśnie do momentu pełnego ujawnienia tożsamości zdrajcy. Zaraz potem zaczyna spowalniać i ostatnie 40 minut (pomimo iż naładowane akcją) zwyczajnie się wlecze.

Prince of Persia bardzo, ale to bardzo będzie kojarzyć się z Piratami z Karaibów. Nie chodzi nawet o to, że to ta sama wytwórnia, czy producent. Sposób prezentacji postaci na początku jest jakiś taki podobny – mały Dastan, szybka akcja i bum, 15 lat później widzimy już właściwego księcia. W niemal identyczny sposób pokazano pierwsze spotkanie Willa Turnera i Elizabeth Swan.

Film jest ciekawą mieszanką pomysłów z niemal wszystkich gier. Przynajmniej ja miałem skojarzenia z Prince of Persia 2: Shadow and Flame, The Sands of Time, Warrior Within, The Two Thrones oraz Prince of Persia z 2008. Są to w dużej mierze szczegóły i szczególiki, ale zauważalne. Zastanawiam się, czy było to zamierzone, czy nie. Odnośnie tych szczegółów - należą się za nie ogromne brawa. Zdjęcia, lokacje, kostiumy, broń, efekty – wszystko dopieszczono, jak się tylko dało. Wizualnie jest to po prostu uczta dla oczu. Cofanie czasu pokazano po prostu rewelacyjnie.

Postacie są na tyle wyraziste, że zapadają w pamięć. Zwłaszcza Dastan, Tamina i Amar. Jest sporo humoru, a jego poziom przypomina (znowu) Piratów z Karaibów. Książę sam w sobie sprawia wrażenie wypadkowej między Jackiem Sparrowem i Willem Turnerem.

Zakończenie, pomimo iż podobne do tego z gry, nie satysfakcjonuje. Z jednej strony dobrze, że nawiązali do gry na tyle, by móc stworzyć filmowy sequel. Z drugiej odnosi się wrażenie, że twórcy nie do końca chcieli się odnosić do tejże gry i woleliby zrobić to po swojemu. To niezdecydowanie daje się odczuć przez większość filmu. Podróż, jaką mają odbyć Dastan i Tamina, wedle historii filmu jest długa. Ba, w samym filmie pada kwestia, że od tygodnia (czy dwóch) się ich szuka. Natomiast widz za cholerę nie ma tego wrażenia, że ich wędrówka faktycznie już tyle trwa. Próbowano dodać ujęcia podróży a’la Władca pierścieni, lecz również wyszło to jakoś bez polotu. Stąd też przeświadczenie, że im bliżej końca, tym wolniej wszystko się dzieje, a gdy się wreszcie kończy – bez emocji wychodzi się z kina. Jeśli ktoś grał w Piaski czasu, zapewne pamięta, jakie wrażenie robiły ostatnie słowa księcia do Farah i genialnie wpasowana piosenka: Time Only Knows. W filmie tego impetu, tego uczucia niesamowitości opowieści zwyczajnie nie ma. W przypadku znajomości komputerowej wersji trylogii o Piaskach czasu, widz wie, że to nie koniec, ale go to zupełnie nie rusza.

Moimi głównymi zarzutami w kierunku tej produkcji nie są niezgodność imion, czy niektórych wydarzeń. Moimi zarzutami jest brak jakiejkolwiek zażyłości między widzem, a postaciami; brak jakichkolwiek emocji na koniec filmu (ot, skończył się – tyle); brak tego dreszczu przy przeżywaniu przygody. Jest to film, jaki zaczynamy oglądać całym sobą, aby na jego koniec zupełnie zobojętnieć. Ciężko ocenić coś takiego. Książę Persji ma swoje zalety, ale nie wykorzystano jego potencjału. Uważam, iż film zasługuje na 3 w skali szkolnej.

P.S. Brak jakiegokolwiek opisu muzyki wiąże się z tym, że nic ze ścieżki dźwiękowej nie zapadło mi w pamięć, ergo podpada pod nijakość niektórych z wymienionych elementów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz