Każdy, kto oglądał poprzednie 3 części filmu, miał jakieś tam oczekiwania względem czwórki. Z reguły było to coś w stylu: „Oby było lepsze od #3” lub „Może będzie dobre”. Jednak nikt nie miał wątpliwości, że #1 pozostanie niedościgniona.
Fabułę czwartej części przygód zielonego ogra można podsumować tak: Shrek ma dosyć codziennej rutyny, gdyż nie ma czasu dla siebie. Podpisuje więc umowę, która w zamian za 1 dzień z jego życia da mu dzień wyłącznie dla niego. Problem w tym, że utraconym dniem są jego narodziny. Nie było Shreka, nie było uwolnienia Fiony – świat stanął na głowie, a Shrek musi to wszystko odkręcić.
Całość ma wydźwięk strasznie moralizatorski i generalnie ciężko stwierdzić, do kogo to właściwie jest skierowane. Historia ma nieco więcej sensu i jest lepiej opowiedziana, niż w poprzedniku (gdzie fabuła była nieciekawa), ale z kolei dowcipy są jakieś takie drętwe (tu już poprzednik był, moim zdaniem, lepszy). Owszem, zdarzyło mi się zaśmiać przy tekstach typu: „No zarycz, no.”, „Wyliżesz mnie?”, „Królewnie Gerdzie i krasnalu Skoblu” oraz wzmiance o kredycie konsolidacyjnym, ale nie była to beczka śmiechu, jaką powodował Shrek. Ot, okazyjny żart rzucony tu, czy tam.
Czego mogę pogratulować twórcom, to dobrego wykorzystania techniki 3D. Shrek w przeciwieństwie do Avatara nie bazuje na sztuczkach reżyserskich dających wrażenie niepełnego 3D. Tutaj każde efekciarskie ujęcie zostało tak zrobione, że autentycznie odczuwa się odległość, jakby za ekranem naprawdę był, np. koniec komnaty, w której rozgrywa się walka. Za to należą się brawa. Ogólnie to cała oprawa stoi na bardzo wysokim poziomie, ale to już w zasadzie wizytówka serii.
Nie wiem, czy ja zwyczajnie widziałem już zbyt wiele filmów, czy to kino ostatnimi czasy szwankuje. Większość obejrzanych w tym roku produkcji jest co najmniej mdła. Shrek 4 nie stanowi wyjątku. Jest niezły, ale nie powoduje emocji, nie chwyta za serce, po prostu zaczyna się i kończy. Ode mnie: 3-.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz