wtorek, 19 lutego 2013

George R.R. Martin – Starcie królów

„Żelazny Tron zjednoczył Zachodnie Królestwa aż do śmierci króla Roberta. Wdowa jednak zdradziła królewskie ideały, bracia wszczęli wojnę, a Sansa została narzeczoną mordercy ojca, który teraz okrzyknął się królem. Zresztą w każdym z królestw, od Smoczej Wyspy po Koniec Burzy, dawni wasale Żelaznego Tronu ogłaszają się królami. Pewnego dnia z Cytadeli przylatuje biały kruk – przynosząc zapowiedź końca lata – najdłuższego lata, jakie pamiętają żyjący ludzie. Najgroźniejszym wrogiem będzie jednak zima...”

Gdybym miał podchodzić do tej książki tylko na podstawie tego tekstu z okładki, olałbym sprawę. Wdowa JEDNAK zdradziła królewskie ideały? Bo w Grze o tron wcale tego nie dało się odczuć? Mniejsza o to. Starcie królów prezentuje dalsze losy postaci znanych z poprzedniej książki Martina. Pojawiają się nowi gracze (tak w tle, jak i na pierwszym planie), a sama rozgrywka zostaje wzbogacona o militarny wydźwięk. Niektóre postacie znane z pierwszej powieści zyskują nieco głębi. Wojna (a w zasadzie jej otoczka) jest opisana cholernie szczegółowo, więc jeśli ktoś jest zbyt wrażliwy na opisy obrazów po bitwie, to kilka rozdziałów będzie musiał czytać po łebkach, lub pominąć. Osoby lubiące bawić się w interpretacje snów postaci będą miały co robić, gdyż takich fragmentów jest zdecydowanie więcej. Dla pozostałych czytelników w zależności od upodobań będą to ciekawe urozmaicenia, albo zwyczajne zapchajdziury.

Wrażenia z lektury mam jak najbardziej pozytywne. Autor zaserwował wszystkie wątki na tyle proporcjonalnie, że każdy miłośnik pierwszej części znajdzie tu coś dla siebie. Rzeczą, która lekko nadszarpnęła moją cierpliwość, jest rozmieszczenie poszczególnych rozdziałów, które skutecznie potrafi rozpieprzyć napięcie zbudowane przez poprzedni rozdział lub dwa. Za to dopisuję do oceny minus: 5-.

Drugi sezon serialu jest adaptacją Starcia królów. Niestety cierpi na tę samą przypadłość, co każda adaptacja – zaplecze produkcyjne ma swoje ograniczenia, więc podobnie jak seria True Blood, z każdym kolejnym sezonem będzie coraz bardziej odbiegać od literackiego pierwowzoru. Można to zaakceptować i cieszyć się tą interpretacją wydarzeń (w końcu ma ona aprobatę autora książek) lub zacząć czepiać się wszystkich zmian (a w tym sezonie jest ich odczuwalnie więcej, niż poprzednio). Niektóre z nich naprawdę przypadły mi do gustu (Arya robiąca za służącą u zupełnie innej osoby), niektóre są mi obojętne (brak motywu z łańcuchem), a pozostałe stawiają pytanie: dlaczego tak (egzekucja, jakiej miał dokonać Jon Snow)? Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że drugi sezon serialu pomimo zawarcia najważniejszych wydarzeń (w tym tych okrutnych) nie uchwycił całego ciężaru klimatu powieści. Nadal się go dobrze ogląda, ale z mniejszym zaangażowaniem. Moja ocena: 4-.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz