W stereotypowych produkcjach związanych z tym uniwersum schemat wygląda następująco: jakiś oddział korporacji Weyland-Yutani prowadzi eksperymenty związane z Obcymi lub technologią Predatorów (albo jednym i drugim), po drodze gówno trafia w wentylator, Obcy opanowują miejsce akcji, dołączają do nich łowcy szkieletów (bo albo zostali zaalarmowani, albo akurat i tak mieli wpaść do Xenomorphów w odwiedziny), a w międzyczasie jakiś naiwniak wzywa pomoc w postaci mięsa armatniego... eee, to jest marines.
Oczywistym jest to, że jako gracze od początku znamy wszystkie strony konfliktu. Niemniej jednak można zrobić tak klimaciarskie wprowadzenie, że będziemy się bać razem z żołnierzem (bo od kampanii marines zazwyczaj warto zacząć). Opisywana przeze mnie wersja AvP tego nie potrafi. Nasz żołnierz jest od razu rzucany w wir akcji, a my jako uczestnicy spektaklu dostajemy w ryj wszystkimi możliwymi kliszami: rola początkującego w oddziale – jest; latynoska babka w oddziale – jest; zdziwienie, że Obcy są w pomieszczeniu, ale ich nie widać – jest. Zero kreatywnego przedstawienia, po prostu wszystkie patenty znane z Aliens i poprzednich PCtowych AvPków, wrzucone na chama i zmiksowane na szybko. Wśród nich znajduje się także motyw piramidy Predatorów, znany ze słabego filmu Paula Andersona.
Kampania Obcego nie ma tego feelingu, co AvP2. Tam mieliśmy okazję „przeżyć” cały cykl: od facehuggera, przez chestbustera, po dorosłego Xenomorpha. Tutaj większość z tego, to przerywniki. Najbardziej irytujący jest fakt, że cele kolejnych misji przekazuje nam królowa, w poprzedniej grze wynikały one z sytuacji.
Chyba tylko do Predatora nie mam za bardzo jak się czepić, bo ogólny patent na fabułę jest taki sam jak poprzednio: polowanie, pomszczenie poległych i obrona honoru w ten, czy inny sposób.
Pozostaje jeszcze kwestia przeplatania się powyższych kampanii. AvP2 prezentowało naprawdę świetne zobrazowanie jednej historii z różnych perspektyw. Smaczku dodawało to, że rozgrywanie w odpowiedniej kolejności (marine, alien, predator) pozwalało na ujrzenie coraz to nowych szczegółów w opowieści, a zakończenia ładnie się nakładały. W omawianej grze niby są wspólne punkty, w których bohaterowie poszczególnych kampanii mogliby się spotkać, ale to nie następuje. Nie wspominając już o tym, że zakończenia nie zazębiają się tak ładnie.
Nowa mechanika rozgrywki jest, zgodnie ze współczesnymi standardami, uproszczona w stosunku do wcześniejszej gry. O ile takiego Obcego niemal nie zmieniono, o tyle u Marine, a już zwłaszcza u Predatora jest to odczuwalne. W przypadku żołnierza jest to banał w postaci baterii. W AvP2 byliśmy ograniczeni baterią, więc trzeba było ostrożnie dawkować oświetlenie, żeby nie przyszło nam błądzić po omacku. Tutaj nawet na otwartej przestrzeni w środku dnia możemy biegać z włączoną latarką, bo baterie zniknęły (a wraz z nimi palnik, który był fajnym urozmaiceniem zmuszającym do szukania przejść w nietypowych miejscach). Do tego żołnierz porusza się dość ociężale, a skakanie to tylko zbędna kosmetyka (bo wspinanie się jest kontekstowe).
Podobnie sprawa ma się ze sprzętem Predatora, u którego w AvP2 kamuflaż zużywał energię pancerza, a do tego powodował zakłócenia w wizjerze maski. Przez co trzeba było się nakombinować, kiedy i czego używać. Tutaj kamuflażu możemy używać do woli (bo nie zużywa energii), ale z kolei nie mam przy sobie badziewnika uzupełniającego ową energię (w tym celu musimy spowodować wyładowanie w urządzeniach ludzi, by podładować swój ekwipunek). Usunięto zakłócenia oraz trzeci tryb wizjera, pozwalający widzieć innych łowców szkieletów.
Ze zmian, które przypadły mi do gusty wymienię system walki wręcz, tak u Obcego, jak i Predatora. W obu przypadkach bardzo fajnie podkreśla on przewagę fizyczną nad żołnierzami. Elegancko rozwiązano też wysokie skoki – fakt, gra ułatwia to poprzez określenie maksymalnego zasięgu, a nam zostaje tylko wskazanie miejsca do skoku, przez co nie musimy martwić się o precyzję. Biorąc jednak pod uwagę oferowane tempo przemieszczania się, ta zmiana jest jak najbardziej sensowna.
Graficznie jest ok. Niestety ciężko nie odnieść wrażenia, że jakością grafiki próbowano zamaskować taki sobie projekt miejsc. Każde z nich fajnie wyglądałoby na tapecie pulpitu, lub plakacie reklamowym, ale jak tylko zaczniemy się po nim poruszać, raz dwa dostrzeżemy tunelowość konstrukcji (eksploracja sprowadza się do do podążania za strzałką wskazującą cel misji oraz poszukiwania znajdziek - innych dla każdej rasy).
Dźwiękowo sytuacja jest podobna. Jakości nie idzie nic zarzucić, ale już stosowaniu poszczególnych patentów jak najbardziej. Muzyka budująca napięcie i nagle zmieniająca swoją głośność w pustych korytarzach, odgłosy Obcych próbujących się przebić w miejscach, gdzie na pewno nie będziemy walczyć, wszystko tylko po to, by odhaczyć listę standardów, które stosowano w tym uniwersum w konkretnych sytuacjach.
Trybu multiplayer nie testowałem, więc nie będę go brał pod uwagę w końcowej ocenie. Natomiast bez niego pozostałe elementy Aliens vs. Predator są przeciętne, upchane na szybko i dobre jako zapchajdziura w oczekiwaniu na grę, która przynajmniej dorówna staruteńkiemu AvP2. Moja ocena: 3.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz