niedziela, 17 lutego 2013

To The Moon

Tę grę mam w swojej kolekcji od jakiegoś czasu. Czytałem o niej wiele dobrego, polecił mi ją także mój przyjaciel, ale mimo to unikałem jej. Może dlatego, że przeczytane opinie zbudowały obraz, któremu sama gra mogła nie dorównać? Może dlatego, że nie chciałem stawić czoła emocjom, które rzekomo wywołuje opowiadana historia? Niezależnie od powodu – gra leżała na wirtualnej półce i czekała na swoje 3 minuty. Doczekała się ich w ostatni piątek, gdy zmęczony po pracy, bez ochoty na strzelanie, podbijanie czy łamanie głowy nad mega skomplikowanymi zagadkami, siedząc w ciemnościach i ciesząc się ciszą, jaka nastała po skończonej imprezie sąsiadów, chciałem zagłębić się w jakąś opowieść.

Głównymi bohaterami są dr Eva Rosalene oraz dr Neil Watts. Oboje pracują w firmie, która zajmuje się wszczepianiem wspomnień umierającym ludziom. W ten sposób mogą oni odejść pamiętając zupełnie inne i dające spełnienie życie. Pacjentem tej dwójki w To The Moon jest starzec o imieniu Johnny, który chciałby polecieć na Księżyc. Naszym zadaniem będzie udać się w głąb wspomnień starca, by znaleźć podatny grunt na chęć lotu, która po wszczepieniu zmieni istniejące wspomnienia.

Gdyby przeklikać wszystkie dialogi, rozgrywki byłoby tyle, co kot napłakał. Jednak podobnie jak w The Walking Dead, nie rozgrywka jest ważna, lecz fabuła. Na szczęście w przeciwieństwie do TWD, fabuła TTM nie trąci banałem, a dramat w niej zawarty ma dużo większy wymiar. Im bardziej się w nią zagłębiałem, tym bardziej się rozklejałem. Już dawno żadna historia nie wzruszyła mnie do tego stopnia. Dialogi doskonale brylują między dramatem, a komedią, zaś zakończenie nie jest do końca jednoznaczne. Gdybym miał się czegoś czepić (i podkreślam, naprawdę czepić, gdyż nie jest to zarzut), to że gra miejscami kreuje tak dobrą atmosferę grozy, że szkoda, iż nie jest w całości horrorem.

Podróż w pamięć Johnny'ego wygląda następująco: zaczynamy od ostatniego stabilnego wspomnienia – w jego obrębie staramy się odnaleźć informacje/obiekty (w zależności od wspominanego miejsca czeka nas mniej lub więcej eksploracji) pozwalające na wykorzystanie przedmiotu związanego z wcześniejszym wspomnieniem. Przy takim przedmiocie rozwiązujemy prostą łamigłówkę i ruszamy dalej.

Graficznie gra przypomina staroszkolne jRPGi z konsoli SNES, jak np. Final Fantasy VI czy Chrono Trigger. Pomimo pikseli wylewających się z ekranu, dbałość o szczegóły jest niesamowita. Przykładem niech będzie mimika twarzy, która nie pozostawia wątpliwości co do nastroju postaci. Uzupełnieniem oprawy jest rewelacyjna muzyka. Tutaj podobnie klimat może kojarzyć się z produkcjami Square Softu.

Cóż, na koniec pozostaje mi tylko pogratulować twórcom, podziękować za piękną opowieść i mieć nadzieję, że na tym nie poprzestaną. To The Moon jest wart wydanych na niego (niewielkich) pieniędzy oraz tych 4,5 godziny czasu, jaki zajmie jego przejście. Moja ocena: 5.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz