Z internetu dowiecie się, że fabuła Deadpoola jest prostacka. Ot, główny bohater chce się zemścić za to, że jego twarz wygląda jak wnętrze czyjejś dupy, a do tego porwano mu dziewczynę. I jak tu się nie wkurzyć? Z recenzji dowiecie się też zapewne, że w filmie pełno bezsensownej przemocy, epatowania seksem i wulgarnego humoru, który spodoba się wyłącznie smarkaczom z gimnazjum. I wiecie co? To wszystko prawda. Tylko co z tego? Cóż, na początku trzeba sobie zadać pytanie: Czy wiem, jaką postacią jest Deadpool i czy akceptuję ją z całym dobrodziejstwem inwentarza? Tak? Wspaniale, film ma szansę przypaść ci do gustu. Nie? To daruj sobie seans.
Deadpool jako widowisko zaprzecza praktycznie wszystkiemu, co znamy z filmów o superbohaterach. Wrogowie nie są bici, tylko zabijani; kamera nie ucieka przy strzałach, tylko szczegółowo pokazuje jatkę i padające trupy; zamiast delikatnego miziania między postaciami mamy sceny niewiele odbiegające od tych z seriali HBO, zaś całość obrzucona taką ilością mięcha, że gdyby rozdzielać je po pozostałych filmach na podstawie komiksów Marvela, z uwzględnieniem kategorii PG-13, każdy dostałby po kawałku, a i tak zostałoby jeszcze sporo. To, czego najbardziej obawiałem się w przypadku Deadpoola, to popadnięcie w skrajność lub rozwodnienie humoru na rzecz patosu. Na szczęście tak się nie stało. Film świetnie balansuje między zasypywaniem widza kolejnymi gagami, jak i scenami zwalniającymi tempo seansu. Gratulacje należą się scenarzystom, gdyż w dialogach dostało się chyba wszystkiemu, co związane z filmowymi adaptacjami komiksów (niezależnie od ich poziomu) ostatnich lat (z Deadpoolem włącznie!). Przyznam się bez bicia, nie licząc nieco (ale tylko nieco) poważniejszych scen ze wspomnień Wade’a, rechotałem prawie cały seans, a zacząłem przy… drugim napisie z sekwencji tytułowej… Wizualnie film robi wrażenie. Często, gęsto demolka osiąga taką skalę, że mogą pojawić się obawy o komfort śledzenia tejże. Bez obaw – jest tak przejrzyście, jak tylko się da, oczy się nie męczą, a widzowi nie towarzyszy uczucie przesytu. Radosną rozpierduchę podsyca dobrze dobrana ścieżka dźwiękowa. Do tego stopnia, że jeśli ktoś kojarzy teksty niektórych z piosenek, może odruchowo zacząć śpiewać.
Żeby nie było za różowo, czepię się dwóch rzeczy. Pierwszą będzie Weasel – drugoplanowa postać i „pośrednik” Wilsona w zleceniach. Zapewne miał on być takim niby zaspanym, wiecznie przymulonym gościem, rzucającym naprawdę absurdalne teksty (nie żeby przebijał w tym Reynoldsa), ale mnie tą ospałością drażnił. Drugą rzeczą będzie Colossus. Odniosłem wrażenie, że potraktowano go strasznie stereotypowo – skoro wielka postać, to na pewno tępak. Niestety, mnie ta interpretacja w ogóle nie pasuje (choć już samo wkręcenie postaci i jej obecność są, wbrew pozorom, jak najbardziej na miejscu).
Pozostaje trzymać kciuki, iż nikt nie wpadnie na durny pomysł, że skoro Deadpool zarobił tyle ze swoją kategorią wiekową, to „pomyślcie, ile zarobi, gdy ją obniżymy i, teoretycznie, poszerzymy krąg potencjalnych odbiorców”! Moja ocena: 5-.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz