niedziela, 11 września 2016

Batman: Year One

Komiks Batman: Year One autorstwa Franka Millera jest powszechnie uważany za jedną z najlepszych opowieści o człowieku-nietoperzu. Osobiście zgadzam się z tym stwierdzeniem. Jest to świetnie napisana historia i klimaciarsko narysowana. Jest to też jeden z tych komiksów, który wyznaczył kanon tzw. origin stories. Ba, zanim powstał Batman Forever, Joel Schumacher chciał go zaadaptować na grunt filmowy, jednak wytwórnia nie zgodziła się. Nie przeszkodziło to reżyserowi w przemyceniu pewnych pomysłów do BF. Wpływ Year One da się zauważyć w animowanym Mask of the Phantasm, w Batmanach Nolana (zwłaszcza Batman Begins), a nawet w Arkhamverse: Batman: Arkham Origins. Cholera, pomysł był tak dobry, że próbowano go powtórzyć w alternatywnej Ziemi-1, w albumie: Batman: Ziemia Jeden oraz w New 52, w Batman: Rok zerowy, a to tylko kilka przykładów.

Na właściwą adaptację fani Year One musieli czekać do 2011 roku. Wersja animowana okazała się naprawdę wierną oryginałowi, ale przy okazji realizacji dorzuciła nieco problemów związanych z samą formą. Pierwszym takim zgrzytem jest gra aktorska. Obsada jest wyładowana znanymi nazwiskami (co nie powinno dziwić w przypadku produkcji DC): Ben McKenzie jako Bruce, Bryan Cranston jako Gordon, Eliza Dushku jako Selina, czy Katee Sackhoff jako detektyw Sarah Essen. Bena mamy obecnie możliwość oglądać w serialu Gotham, gdzie gra Gordona. Niestety, o ile jako Gordon sprawdza się bez gadania, o tyle jako Batman niespecjalnie mi pasował. Poza tym głosom jako takim brak pewnego pazura. Można wręcz powiedzieć, że jak na postacie żyjące w beznadziei pokroju Gotham City, mają one zaskakująco niezmęczone / gładkie / zbyt studyjne głosy. Muzyka nie zapadła mi w pamięć.

Idąc powyższym tokiem myślenia dochodzimy do powodu numer dwa: części wizualnej. O ile ostrości kreski, płynności animacji, czy chęci odtworzenia komiksowych kadrów nie da się nic zarzucić, o tyle palecie barw i ogólnemu projektowi już tak. Efekt końcowy sprawia wrażenie wymuskanego, szlifowanego do przesady. Komiksowa rzeczywistość była ponura i brudna nie tylko przez wzgląd na swoje realia, ale też po prostu tak ją narysowano. Natomiast film posprzątano i wypolerowano tak, że wręcz świeci w ciemności.

Trzecia rzecz: tempo akcji. W komiksie nie odczuwa się przestojów i niezależnie od tego, co się dzieje, całość chłonie się równomiernie. W filmie niektóre z dialogów potrafią spowolnić seans. Nie jakoś tragicznie, że zaczniemy ziewać, ale da się to zauważyć.

Podsumowując, Year One to dobry film, zwłaszcza jeśli nie ma się dostępu do komiksu, ale gdybym miał wybierać, to wolałbym przeczytać jeszcze raz komiks. Widowisko samo w sobie dostaje ode mnie: 4-.

P.S. Okładka komiksu pochodzi z polskiej edycji Roku pierwszego, wydanej przez wydawnictwo Egmont.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz