Oprócz streszczenia pierwszego sezonu na dzień dobry dostajemy zabawne nawiązanie. Podobnie jak Scream 2, drugi sezon serialu rozpoczyna się sceną w kinie, a żeby było jeszcze dziwniej – motyw grany w tle przypomina… Halloween. Jakby smaczków było mało, tytuły poszczególnych odcinków tego sezonu nawiązują do mniej lub bardziej znanych horrorów i slasherów.
Niestety, dobre wrażenie trwa tak do połowy sezonu. Potem całość wydaje się coraz bardziej przekombinowana, pomysły coraz słabsze i nawet aktorsko coraz gorzej. Do tego tożsamość mordercy wydaje się naciągana. Choć przyznam, że na to można patrzeć dwojako. Opcja numer jeden: cieszymy się, że jego obecność została w pierwszym sezonie tak dobrze zakamuflowana. Opcja numer dwa: jest to niekonsekwentny wybór, bo nic nie wskazywało na taki obrót spraw. Może i były jakieś podpowiedzi, ale ten sezon dał ciała z angażowaniem mnie do tego stopnia, że mogły mi umknąć. No i tradycyjnie dla serii piosenki dobrano tak kiczowato, że chce się tylko kpić z każdej sceny z ich użyciem.
Ocena końcowa zależy w dużej mierze od tego, jak bardzo spodoba wam się pomysł z mordercą. Mnie takie rozwiązanie nijak nie dało frajdy i jedyne, co w związku z takim ukierunkowaniem postaci było niezłe, to końcowy cliffhanger. Tylko czy przy tak średnim sezonie jest sens liczyć na ciąg dalszy? Okaże się. Drugi sezon Scream: The TV Series dostaje ode mnie: 3+.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz