Na starcie zaznaczę, że w tekście pojawi się trochę spoilerów dotyczących pierwowzoru. Kiedy po raz pierwszy grałem w Life is Strange, nie znosiłem Chloe. Dziewczyna miała pretensje do wszystkich o wszystko, choć wiele sytuacji wynikało z jej winy albo było neutralnych, ale ona i tak ten stan rzeczy negowała. Potem przeszedłem tę grę ponownie w ramach odświeżania przed Before the Storm. Zdobyłem się nawet na odrobinę wyrozumiałości i tym razem to Arcadię szlag trafił. No dobra, to jednak była moja dobra wola, nadal chciałbym jakieś wyjaśnienie oprócz trójcy: martwy ojciec, przyjaciółka wyjechała, przyjaciółka zniknęła. I tak oto trafiłem tutaj.
Nie wiem, ilu z was oglądało jeden z moich ulubionych polskich filmów: Krolla. Jest tam taka rewelacyjna scena, w której grający porucznika Bogusław Linda przysłuchuje się paskudnej wymianie zdań między siostrą Krolla, jego żoną, a najlepszym przyjacielem. Gdy nastaje chwila ciszy porucznik zwraca się do nich: "Panienka jest siostrą Krolla? A pani jego żoną? Hmm… A ty jego najlepszym przyjacielem?” – tutaj następuje mało przyjemny śmieszek z jego strony, po którym twarz momentalnie poważnieje, a porucznik dokańcza: „Zaczynam go rozumieć.” Dlaczego to przytaczam? Bo niemal od razu po ukończeniu pierwszego odcinka perypetii Chloe naszła mnie ta sama myśl.
Akcja toczy się 2 lata po śmierci Williama, 3 lata przed Life is Strange. Chloe jest znaną wśród rówieśników outsiderką. My zaczynamy jej towarzyszyć pewnej nocy, gdy próbuje wbić się na koncert zespołu, który uwielbia. Problem jest taki, że koncert odbywa się na kompletnym zadupiu, a ona nijak nie potrafi ukryć swojego wieku, gdy chce wejść do środka. Kiedy w końcu jej się to udaje, tam spotyka drugą bohaterkę opowieści, owianą w pierwowzorze tajemnicą Rachel Amber. Tutaj warto wspomnieć o nawiązaniu, którego nie da się uniknąć. Before the Storm jest dla Life is Strange tym, czym Fire Walk With Me dla Twin Peaks. Składa się na to: bycie prequelem oraz podobieństwa na linii Rachel – Laura. Paradoksalnie pomimo tak gigantycznego odniesienia zrobiono je dużo subtelniej niż wszystkie drobiazgi razem wzięte w oryginale. Wracając do rzeczy – pierwsze pojawienie się Rachel przyprawiło mnie o WTF? W niczym nie przypominała tego, jak ją przedstawiano w LiS, ale o to chodziło – przykuła uwagę.
Rozgrywka z grubsza naśladuje pierwszą grę. Chloe próbuje poradzić sobie z nową znajomą w swoim życiu, wyrzuceniem ze szkoły oraz zmieniającą się sytuacją w domu – David wprowadza się do niej i Joyce. Zamiast przewijania czasu mamy nową mechanikę: pyskówki. Działa to w ten sposób, że w niektórych rozmowach dziewczyna ma do wyboru specjalną opcję, po której następuje bitwa na argumenty. Wygrana może zmienić nieco bieg wydarzeń lub sprawić, że dialog pójdzie inaczej. Od strony założeń ma to sens – Chloe jest wybuchowa i daje o tym znać przy byle okazji. Od strony prowadzenia postaci mogę powiedzieć, że nie każda z tych wymian zdań mi pasowała. Np. David faktycznie próbował być niekiedy neutralny, tyle że wychodziło mu to bardzo niewprawnie, więc dopierdzielanie mu przy byle okazji wynika raczej z naszej antypatii do niego, a nie z sytuacji.
Co prawda zabrałem się do gry, żeby poznać historię Chloe, ale to Rachel okazała się być tym magnesem, który trzymał mnie przed monitorem. Winszuję autorom tak rewelacyjnej kreacji. Dołożyli starań, abyśmy odebrali ją w całości. Nie tylko ją słychać i widać. W pierwszym odcinku Chloe opisuje również jej zapach. Dziewczyna, wobec której nikt nie pozostaje obojętny. Niektórzy chcą z nią być, inni chociaż w jej otoczeniu, pozostali jej zazdroszczą. Jest jednocześnie idealną uczennicą oraz narwaną nastolatką. Sprawia wrażenie kombinacji wulkanu emocji i spokoju lasu. Potrafi być jak ogień: można się ogrzać, ale i poparzyć. Generalnie jeśli Rachel przypadnie wam do gustu, opowieść wzbudzi w was sporo emocji. W zasadzie w tym wariancie to wy będziecie Chloe – przeżywającą coś nowego, odczuwającą zakłopotanie. Może przez to przypomni wam się coś z waszych nastoletnich lat (np. specyficzne szlajanie się nocą ze znajomymi). W moim przypadku skończyło się na tym, że zwyczajnie wkurzyło mnie zakończenie (w sumie jedna scena i nie związana z wyborami podczas gry). Z jednej strony wiedziałem, do czego dąży prequel. Z drugiej - pokazanie tego podniosło mi ciśnienie, bo tym samym nie pozostawiono miejsca interpretację, że może tę Rachel i tę Chloe czeka inna przyszłość. Ciężko też nie odnieść wrażenia, że autorzy koniecznie chcieli zakończyć BtS takim samym wydźwiękiem, co wspomniany Fire Walk With Me (może nie kadr w kadr, ale wiadomo, o co chodzi). Jednak gdy emocje już opadły, zdałem sobie sprawę, że to był właśnie ten genialny zabieg ze strony twórców: potrafili wywołać gniew z powodu braku happy endu. Rewelacyjnie połączono scenki od szczęśliwej po przerażającą, jakby sami zastosowali się do teorii odnośnie uchwycenia pewnego momentu na fotografii, wysnutej przez Jeffersona w LiS. Takiej akcji się nie spodziewałem. Chapeau bas.
Tutaj jednak dochodzimy do poważnego zgrzytu. Jeśli ani opowieść, ani Rachel nie przekonają was do siebie, zaczniecie lawinowo zauważać braki. Mnóstwo postaci jest słabo poprowadzonych nawet jak na tło, które mają stanowić. Np. Eliot jest kompletnie zbędny, strasznie głupio napisany i jest jeszcze bardziej nachalny od Warrena. Wciśnięto go chyba tylko na rzecz jednej sceny, którą dałoby się zrobić inaczej. Postacie dorosłych też jakoś tak średnio wypadają, o czym niech świadczy to, że względnie normalne są może ze trzy: Joyce, David i Frank… Niestety, ale Dontnod zrobił tu lepszą robotę. Do tego dochodzą uproszczenia narracyjne typu: skąd dana postać wie coś tam, skoro upłynęło mało czasu na rozprzestrzenienie się informacji/plotki, albo fizycznie nie miała możliwości, żeby być w omawianym miejscu. Jest to ten sam kaliber, co w LiS – w momencie gdy zadacie pytanie, dlaczego coś tam, konstrukcja się sypie. Przykład pierwszy z brzegu: Dlaczego Rachel zdecydowała się zabrać Chloe ze sobą w pierwszym odcinku? Bo przekicały jedną noc pod sceną (w grze pada argument o potrzebie towarzystwa, lecz nie uzasadnia wyboru)? Można zwalać na tzw. spontan/impulsywność nastolatków, ale jak się przyjrzeć fabule, to byłoby ich tutaj podejrzanie dużo. I gwarantuję, że takie drobiazgi, które łatwo podważyć, znajdziecie praktycznie w każdym dialogu, np. Rachel doradzająca Chloe, żeby uważała z niedopałkiem, bo może skończyć się pożarem.
Sama Rachel nie wybroni również trzeciego odcinka gry. Ten na każdym kroku robi wrażenie pociętego, skleconego na szybko (do tego stopnia, że to jedyny rozdział, w którym urywało mi się audio tak w dialogach, jak i muzyce), byle pozamykać wątki i nakierować na jedno z trzech zakończeń (dwa zwykłe i jedno ukryte, o które trzeba się postarać). Chyba potem kogoś sumienie trąciło, bo dostaliśmy jeszcze wydłużający grę bonusowy odcinek (w wersji Deluxe) o dniu, w którym Max ma powiedzieć Chloe, że wyjeżdża do Seattle. I tak, to jest ten sam dzień, w którym dowiadujemy się, że William nie żyje. Normalnie po obejrzeniu sceny pogrzebu odniosłem wrażenie, że ktoś chyba chodził na korepetycje do George’a R.R. Martina, bo takiego gnojenia własnej bohaterki to ze świecą szukać gdzie indziej. Na pocieszenie można dodać, że Life is Strange doczekał się kontynuacji w postaci serii komiksów dziejących się po tym, jak nasza decyzja zniszczy Arcadię Bay. Jest tam taki motyw o skakaniu między liniami czasu. W jednej z nich Max spotyka Chloe i Rachel, którym udało się wyjechać do Los Angeles. Wracając na grunt gry, innym powodem do kręcenia nosem jest trochę głupawy sposób nawiązywania do przyszłości panny Amber. W jednej z pierwszych rozmów ona sama mówi coś w stylu: Nie zdziw się, jeśli któregoś dnia po prostu zniknę. Acha… Prorok jaki, czy co?
Animacja uległa poprawie. Postacie ruszają się bardziej naturalnie, niektóre nawet z wdziękiem, a mimika twarzy wreszcie odpowiada staraniom aktorów. Przez jakiś czas scena pocałunku z Assassin’s Creed: Unity miała opinię jednej z najlepiej zrealizowanych w grach. Cóż, Before the Storm moim zdaniem wypada lepiej. Choć po prawdzie nie jest to zasługa samej animacji, czy modeli postaci. Składa się na to reżyseria całej sceny, o czym przekonacie się przy założeniu, że na nią traficie. Nie sposób przy tej okazji nie pochwalić aktorów, którzy dają z siebie wszystko. Pomimo iż wymieniono całą obsadę z powodu trwającego wtedy strajku, nowa Chloe bardziej przypadła mi do gustu. Inna sprawa, że w tej opowieści dano jej dużo więcej i bardziej różnorodnych sytuacji/nastrojów/scen, więc przez samo to aktorka miała liczniejsze okazje do pokazania swoich możliwości. Z satysfakcją stwierdzam, iż wykorzystała każdą z nich. Muzycznie jest trochę lepiej niż poprzednio. Autorzy nadal celują w ten sam melancholijny nastrój, jednak piosenki i utwory są jakby subtelniejsze, a nie ciągle wyjeżdżające z tekstem, że kiedyś to były czasy, a teraz nie ma czasów (pardon, ale właśnie tak kojarzy mi się Obstacles z poprzedniej gry, która zamiast budować nastrój, działa mi na nerwy). Humor jest również mniej nachalny, a nawiązania do popkultury nie walą po oczach tak mocno i nie są przeważnie tak hipsterskie, jak twierdzenie, że Spirits Within to najlepszy film s-f, jaki powstał. Na plus policzę również pewien drobiazg związany ze sterowaniem. W LiS przy zaznaczeniu obiektu należało nacisnąć przycisk myszy i poruszyć nią w daną stronę. Tyle że reakcja na ruch nie zawsze zaskakiwała. Tutaj zamiast ruchu należy nacisnąć klawisz i nie zdarzyło mi się, żeby gra spóźniła się z reakcją choćby odrobinę.
Ocenianie tego tytułu to dziwna sprawa. Jeśli wziąć pod uwagę haj spowodowany emocjami, które pojawiły się, jakbym znowu miał 16 lat, bez gadania daję 5. Jeśli ocenić ten tytuł na spokojnie, ale cały czas wybaczając uproszczenia na rzecz narracji i niedoróby (zarówno fabularne, jak i techniczne), wyjdzie 4. Niestety, jeśli pierwszy tytuł was nie wciągnął, są małe szanse, że Before the Storm zmieni nastawienie. Jedyną poważną różnicą jest tak naprawdę brak warstwy nadnaturalnej, poza tym to wciąż kiczowata opowieść o nastolatkach, które próbują rozkminić swoje miejsce na świecie i poradzić z rzuconymi pod nogi kłodami. I jeśli nie w smak wam nastoletnia drama bez realizmu i z licznymi dziurami w założeniach, ocena końcowa to 3.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz