Wahałem się, czy napisać o tym filmie. Z jednej strony nie przepadam za oryginałem, z drugiej sequel zapowiadał się bardzo współcześnie i na czasie. W oryginale przeszkadzało mi wszystko oprócz gry aktorskiej i rozwiązania w postaci ucieczki w wirtualny świat. Poruszony problem dotyczył postaci i otoczenia, które w ogóle do mnie nie przemawiały. Do tego przedstawiono go w sposób pobieżny, kojarzący mi się z przestarzałymi podręcznikami (wedle których na każdy incydent trzeba spisać protokół, ale co dalej – tego podręcznik nie powie) do pedagogiki.
Żeby było śmieszniej, Hejter w założeniach jest dość podobny. Główny bohater popełnia wtopę, przez co wylatuje ze studiów (z czego nie będę go usprawiedliwiał – należało mu się), a jakby tego było mało to jest jeszcze „odpychany” przez swoje środowisko z powodu swojego pochodzenia (chłopak ze wsi, nieobyty i z dziwnym zachowaniem). I na tym podobieństwa się kończą. Dominik Santorski (bohater pierwszej części) szamotał się jak głupi, bo nie potrafił poradzić sobie z brakiem akceptacji. Natomiast Tomek Giemza (bohater Hejtera) od tego momentu zyskuje coraz większą kontrolę, którą wykorzystuje do zemsty. Zemsty, która odbija się echem nie tylko w jego najbliższym otoczeniu, ale na dużo większą skalę.
Sposób, w jaki Tomek manipuluje wszystkimi oraz jak porusza się między różnymi warstwami społeczeństwa będzie przywodził na myśl Utalentowanego pana Ripleya z Mattem Damonem. Mamy środowiska studenckie, polityczne, korporacyjne, zwykłych użytkowników Internetu, zwykłych obywateli wkurzonych na coś itd. Tym samym obraz jest dużo bardziej uniwersalny od poprzednika. Tomek jest nie tylko łącznikiem, pokazuje też widzowi, jak bardzo te grupy są od siebie współzależne i nie zdają sobie z tego sprawy, a także ile zła można wyrządzić przy odpowiedniej determinacji oraz inteligencji.
Aktorsko jest bardzo dobrze. Maciej Musiałowski w roli Tomka robi świetne wrażenie i potrafi przyprawić o ciarki. Reszta obsady również daje radę, choć nie zapada tak w pamięć.
Nie podobały mi się dwie rzeczy. Po pierwsze – nawiązanie do Sali samobójców. Hejter mógł się obyć zarówno bez tego tytułu, jak i wątku – tylko by na tym zyskał. Zwłaszcza że fabularnie dałoby się to zrealizować inaczej i nawet z uwzględnieniem postaci Santorskiej znanej z pierwowzoru. Po drugie – zabrakło dodatkowych informacji dotyczących Tomka. Na samym początku wiadomo, że źródłem jego frustracji jest wykopanie z uczelni oraz wyższość, z jaką traktują go „elyty”. Problem pojawia się, gdy po raz pierwszy przychodzi do Krasuckich, z którymi to ponoć łączy go pozytywna przeszłość. Przez co nie wiadomo, dlaczego zostawia telefon na podsłuch, a to właśnie ten motyw początkuje efekt pędzącej kuli śnieżnej. Wychodzi na to, że jedno spotkanie po latach wystarczyło, by to zainicjować w trybie natychmiastowym.
Hejter nie jest ostoją realizmu. Wiele rzeczy traktuje umownie i równie pobieżnie (ot, niektóre ugrupowania są zawsze skrajne, bo łatwiej w ten sposób o konkretny ton narracji), co poprzednik. Jednak dzięki skali, uwzględnieniu różnych środowisk oraz wątków, które istotnie mają miejsce (lub są bardziej prawdopodobne) w rzeczywistości (tytułowe hejtowanie), wypada bez porównania lepiej. Pomaga mu też klimat intrygi i lekkiego thrillera. Moja ocena: 4.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz