niedziela, 12 listopada 2023

Return of the Obra Dinn

Return of the Obra Dinn było polecane mi przez dwie różne osoby. Dodam, iż gusta obu są tak różne, że skoro w tym jednym punkcie się zgodziły, coś musiało być na rzeczy.

W grze wcielimy się w agentkę ubezpieczeniową pracującą dla Kompanii Wschodnioindyjskiej, która ma za zadanie ustalić, co wydarzyło się na okręcie Obra Dinn, który pusty i zniszczony wrócił do Anglii w 1807 roku. Trzon rozgrywki jest bardzo prosty: łazimy po statku i szukamy śladów. Gdy znajdziemy szczątki kogoś z załogi lub pasażerów, mamy możliwość uruchomienia wspomnienia pokazującego, w jaki sposób ten ktoś zginął. Do każdej z nich mamy wprowadzający dialog, a następnie widzimy ostatnią, "zamrożoną" klatkę sceny. Teraz możemy swobodnie prześledzić losy innych uczestników, a na koniec gra wskaże nam kolejne zwłoki. Cała ekipa liczyła sobie 60 osób. Postępy będziemy zapisywać w dzienniku, w którym zawarto zbiorowe rysunki uczestników felernej wyprawy oraz opisy poszczególnych etapów tej tragedii. Odnalezione zwłoki zostaną zaznaczone na planie danego pokładu. Za pomocą dostępnych informacji i notatek musimy dopasować do ciała imię i nazwisko, przyczynę zgonu i (w niektórych przypadkach) sprawcę. Każda osoba ma swoją narodowość (co ma wpływ na akcent, z jakim mówi), znaki rozpoznawcze, stanowisko itd. Całość przypomina The Vanishing of Ethan Carter, tylko tam układaliśmy sekwencję wydarzeń, zaś tutaj na podstawie wydarzeń odtwarzanych od końca ustalamy, co stało się z ludźmi.

Dlaczego w ogóle pisać o tej grze w miesiącu, w którym najlepiej wchodzą horrory? RotOD to w zasadzie ten sam gatunek. Opuszczony okręt przybywający do Anglii przywodzi na myśl Draculę. Na szczęście na skojarzeniu się kończy, gdyż Obra Dinn ma własną historię do opowiedzenia. Po ukończeniu mogę śmiało powiedzieć: nie tego się spodziewałem, ale bawiłem się wyśmienicie.

Oprawa jest ciekawym odniesieniem do monitorów i komputerów z lat 80, gdy wyświetlany obraz miał dosłownie dwa kolory. Każdy gracz może sobie wybrać jeden z wariantów typu monitor Macintosha, Commodore 64 lub inny. Z jednej strony tworzy to niesamowity klimat, z drugiej bywa problematyczne, bo miniaturki twarzy nie zawsze są czytelne (i nie chodzi o brak ostrości w sytuacji, gdy nie znamy tożsamości danej osoby). Natomiast żaden zrzut ekranu nie odda tego, jak płynnie to wszystko się porusza.

Udźwiękowienie to górna półka. Biorąc pod uwagę fakt, iż jakaś 1/3 naszej analizy będzie bazowała na usłyszanych dialogach (raz jeszcze podkreślam wagę pochodzenia bohaterów) i dźwiękach, nie mogło być inaczej. Śledztwu towarzyszy niekiedy naprawdę upiorna muzyka, która kontrastuje z dość żwawym motywem przewodnim głównego menu.

Radość z rozgrywki psuje kilka drobiazgów. Po pierwsze – dostępność poszczególnych scen. Pal licho, jeśli przyjdzie wam biegać między poszczególnymi pokładami – to część roboty. Gorzej, że niektóre są dostępne z poziomu innych scen i nawigowanie do nich jest już upierdliwe. Po drugie – osoby nie grzeszące spostrzegawczością mają zwyczajnie przerąbane. Jest kilka takich momentów, w których nagle znika po kilka osób naraz. Sceny mają zawężony teren działania (np. jeden pokład lub jego fragment), a i tak łatwo przeoczyć, co się stało, bo np. nie skojarzyliśmy, że noga wystająca spod działa to kolejne ciało lub nie wyjrzeliśmy przez okno, gdzie akurat widać kogoś lecącego za burtę. Fakt – takich osób jest sumarycznie niewiele i drogą eliminacji da się ustalić, kogo brakuje, ale jak zginął już niekoniecznie. Trzeci – semantyka. Ustalenie tożsamości, sposobu śmierci i sprawcy jest z pozoru łatwe, tylko ten środkowy segment potrafi robić w konia. Mam na myśli dwa słowa: spiked i speared. Od strony stricte znaczeniowej nie ma wątpliwości, czym ktoś został dźgnięty, ale gdy zestawić to z przedmiotami widzianymi na ekranie, to wcale już nie jest takie oczywiste i zdarzyło mi się trzy razy, że te konkretne słowa dobrałem źle.

Na koniec pozostaje kwestia ceny. Obra Dinn to coś w przedziale 6-8 godzin solidnego łamania głowy. Jeśli czujecie, że taka dawka intensywnej rozgrywki jest warta 91 złotych, nie ma co się zastanawiać. Pomimo tego, że bawiłem się bardzo dobrze, swój egzemplarz kupiłem na wyprzedaży za 50%, co wydaje mi się bardziej adekwatną ceną.

Jeśli lubicie gry, w których postęp zależy wyłącznie od kombinacji waszej spostrzegawczości i dedukcji, a do tego lubicie około żeglarskie klimaty z początku XIX wieku, Return of the Obra Dinn jest dla was. Moja ocena: 5-.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz