Moja ocena: 4. Ale że co? Pominąłem coś? Tekst? Muszę? Serio? No dobra…
Jason Statham gra stereotypowego emerytowanego twardziela z projektu tak tajnego, że nawet tajniacy nie wiedzą, komu raportują. Któregoś dnia jakiś dupek robi w konia bliską mu osobę, ta osoba popełnia samobójstwo, więc Statham jako tytułowy pszczelarz rusza wymierzyć sprawiedliwość.
Gdyby Pszczelarz wyszedł w erze VHS, byłby to film, który dostalibyśmy w wypożyczalni, bo wszystkie części Johna Wicka już wzięto na weekend. Albo piątkowy wieczór na Polsacie w latach 90, gdy akurat zabrakło hitu do emisji. We współczesnej wersji byłby to znany mem: Syn: „Mamo, chcę Johna Wicka.” Matka: „Mamy Johna Wicka w domu.” John Wick w domu: The Beekeeper. Porównanie do serii z Keanu jest nieprzypadkowe, bo Beekeeper w wielu miejscach (włącznie z nastawieniem jednego faceta do jego podopiecznego) bezczelnie ją kopiuje. Czy to źle? Tak – jeśli nie lubicie naśladowców. Nie – jeśli szukacie czegoś podobnego gatunkowo. Kojarzycie to uczucie? Jakąś serię znacie na wylot i chcielibyście więcej, ale samej serii obecnie się nie kontynuuje. W związku z tym szukacie bezpiecznej opcji, filmu spełniającego te same kryteria, ale któremu jesteście w stanie wybaczyć potknięcia, bo ostatecznie to nie wasze ukochane filmidło.
Osobną kategorią są filmy z Jasonem Stathamem. Jeśli lubicie jego mrukliwych bohaterów, trochę kopania, wybuchów i fakt, że nawet po wielu dźgnięciach heros odchodzi bezproblemowo ku zachodowi słońca, by nieść swoją sprawiedliwość następnego dnia, Pszczelarz wpisuje się w ten schemat. Pamiętajcie tylko, aby wliczyć w to całe dobrodziejstwo inwentarza: głupotki w fabule, efekciarstwo dla efekciarstwa, ignorowanie logiki i fizyki, niewyszukane aktorstwo oraz fakt, iż pan Statham powoli się starzeje i nie rozrabia już tak, jak w pierwszym Transporterze czy The Expendables. Co nie znaczy, że z tego rezygnuje. Sceny walki musiały się po prostu znaleźć, są nawet bardziej krwawe niż we wspomnianym Wicku, tylko już nie tak dynamiczne.
Właśnie dlatego daję 4. Doskonale wiedziałem, na co się piszę, wybierając Pszczelarza na seans. Dobrze się bawiłem, zero wysiłku intelektualnego, zero zaangażowania emocjonalnego, ale pełen relaks, okazjonalny uśmieszek na jakiś suchar i banan od ucha do ucha, gdy złodupcy zbierali łomot. Maksymalnie niewymagające kino. Jeśli zaś macie problem z którymkolwiek z aspektów, z wtórnością na czele, w zależności od stopnia alergii możecie uznać Pszczelarza za przeciętniaka lub niżej i wciąż będzie to trafna diagnoza. Ja pozostaję przy swojej czwórce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz