Od wydarzeń w Margrave minęły dwa lata, siedem miesięcy i 19 dni (Ale kto by liczył?). Po losowym pokazie heroizmu Reacher dostaje wiadomość od Neagly, że jeden z kolegów z ich byłego oddziału został zamordowany. Dość szybko wychodzi na jaw, iż nie dość, że nie jest jedynym, którego spotkał podobny los, to pozostali również mogą być na celowniku. Reacher i spółka stawiają sobie za cel odnalezienie sprawców i wymierzenie sprawiedliwości.
Najważniejszą różnicą w porównaniu do poprzedniego sezonu jest to, że zasięg sprawy przedstawiono na samym początku. Z kolei retrospekcje z dorastania Reachera zostały zastąpione historią powstania jego oddziału i jego dokonaniami. Dodatkowo nawet jeśli nie oglądaliście poprzedniego sezonu, pierwsza scena z udziałem Jacka powie wam wszystko, co musicie wiedzieć o głównym bohaterze. Następnie bez zbędnych ceregieli autorzy przejdą do sedna.
Nie mam pojęcia, czy to kwestia adaptacji tego konkretnego tomu, czy po prostu świetna robota twórców serialu (skłaniam się ku temu drugiemu), ale odniosłem wrażenie, iż cała historia ma lepiej dokręcone śrubki, trzyma uwagę widza przez wszystkie odcinki i nawet w momentach wytchnienia nie pozwala odejść sprzed ekranu. Żaden element się nie dłuży i nie sprawia wrażenia zbędnego. Atmosfera jest cięższa, żadna z postaci z otoczenia Reachera nie ma gwarancji na przeżycie. Fakt – znajdzie się tu trochę humoru, ale żaden jego przejaw nie przeszkadza widzowi w przetrawieniu poważniejszych momentów.
W fabule jest jeden wątek, na który muszę zwrócić uwagę. Nie traktujcie tego jako wady sezonu, ani problemu. Po prostu rzuca się w oczy jako najbardziej nieporadny lub, jeśli jesteście wyrozumiali, urocza próba wprowadzenia zwrotu akcji. Naturalnie dotyczy jednego z członków oddziału Reachera. Gdy ekipa stara się rozgryźć jego rolę w aferze, pewien detektyw rzuca teorię, która podnosi ciśnienie. Naprawdę chciałbym, by los tej postaci okazał się bardziej zagmatwany, ale jeśli będziecie trzymać się zasady brzytwy Ockhama, nie dacie się zaskoczyć.
Jedyną rzeczą, którą mógłbym zakwalifikować jako wadę, jest antagonista. Pomimo obsadzenia Roberta Patricka nie wykorzystano jego potencjału. Przewagą łotra nad bohaterami jest znajomość intrygi, ale gdy tylko protagoniści docierają do sedna, finał zdaje się być formalnością. Nieźle skonstruowaną i próbującą przywrócić tę wątpliwość o dalszy los, ale nadal tylko formalnością.
Drugi sezon Reachera jest świetnym akcyjniakiem, który ogląda się jednym tchem. Dla fanów poprzednika jest to pozycja obowiązkowa, dla nowych widzów – jeśli możecie, zacznijcie od S1; jeśli nie macie czasu, śmiało wskakujcie w S2. Intryga wciąga, akcja trzyma w napięciu, sceny akcji może nie są tak krwawe, co poprzednio, lecz nadal efekciarskie i spełniające powinność. Postacie świetnie się uzupełniają i każda ma swoje miejsce właśnie przez wzgląd na umiejętności, a nie przez płeć/orientację/kolor skóry (co podkreślają zarówno retrospekcje, jak i obecne wydarzenia). Przy okazji nie są tylko stereotypami, na jakie są kreowane w momencie dołączenia do oddziału. Nic tylko oglądać. Moja ocena: 5-.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz