niedziela, 4 sierpnia 2024

The Dark Crystal

Słynne dziecko Jima Hensona. Film, w którym nie znajdziecie ani jednego aktora. Prawdziwa perełka! No prawie…

Ciemny kryształ (taki jest oficjalny polski tytuł) opowiada historię Jen, ostatniego z rasy Gelflingów, który wedle proroctwa zakończy panowanie Skeksów za pomocą odłamka tytułowego kryształu.

Jeśli powyższe brzmi jak bełkot, to dlatego, że bez filmu przed oczami nijak nie wiadomo, co to Gelfling, Skeksis, ani jakakolwiek inna z fantastycznych ras o jeszcze bardziej pokręconej nazwie. Świat TDC został stworzony od podstaw. Nie znajdziecie tu ani jednej postaci ludzkiej, niczego nawiązującego do naszego gatunku. Znajdziecie natomiast egzotyczną krainę wypełnioną takimi dziwactwami, że ciekawość każe wam siedzieć i zastanawiać się, co jeszcze zaserwują autorzy. A jest na czym zawiesić oko. Wszystko, co widać na ekranie, było fizycznie przed kamerą. CK to film w pełni kukiełkowy, zaś każde z miejsc było budowane od podstaw. Fakt, kilka efektów specjalnych też się trafi, lecz nawet na tle Gwiezdnych wojen jest ich tyle, co nic.

Wszystkie zachwyty w przypadku TDC wynikają z kunsztu, jakim Henson i spółka popisali się przy tworzeniu świata, bohaterów, flory, fauny oraz wprawieniu ich w ruch na ekranie. Tu naprawdę nie ma co strzępić języka i klawiatury, to trzeba zobaczyć. Pod warunkiem, że wytrzymacie.

Pan Henson jest znany przede wszystkim z Muppetów, które pomimo zawierania humoru dla dorosłych, były także przystępne dla dzieci. Kryształ jest mroczny nie tylko w tytule. Projekty postaci i miejsc potrafią przyprawić o ciarki. Fabuła nie unika tematów ludobójstwa oraz niewolnictwa. Jednak nie to jest rzeczą, która może zniechęcić do seansu. Największym grzechem CK jest jego wtórność fabularna. Konia z rzędem temu, kto nie będzie mieć ani jednego skojarzenia. Jest to fizycznie niemożliwe, gdyż tytuł opiera się o oklepany schemat wybrańca ratującego świat i odnajdującego bratnią duszę po drodze. Nawet powiązanie Mistyków ze Skeksami nie stanowi poważnej zawiłości fabularnej, gdyż wiadomo o niej od początku, kilka razy nawiązuje się do niej w trakcie, ale faktyczne konsekwencje mają miejsce dopiero w finale, gdy już jest po ptakach. Ba, zakończenie swoim wydźwiękiem jakoś zgrzyta tonem i tylko powodowało myśli: co by było, gdyby to rozegrać inaczej? Bo autentycznie jest prostszy sposób, na który nie wpadają bohaterowie, choć mają podobny zestaw informacji, co oglądający. Nie pomaga też obecność Franka Oza, który świadomie lub nie wprowadził sporo manieryzmów swojej innej słynnej kukiełki: Yody. Przez co w jednej ze scen miałem wrażenie, że oglądam wariację na temat przygód Luke’a na Dagobah.

Jeśli brać pod uwagę wszystkie składowe oprócz fabuły, The Dark Crystal to film na 5. Ze świecą szukać drugiego takiego projektu zarówno w tamtych latach (Labirynt byłby najbliżej, ale to również projekt Hensona, więc żadna konkurencja), jak i obecnie (uwzględniając serialowy prequel z Netflixa). Z kolei fabularnie zaczyna się ciekawie, a przebiega i kończy sztampowo, co powoduje, iż każdorazowo, gdy skupiam się na opowieści, mam ochotę wyłączyć film po 10 minutach. Za to należy się 3. Przechodzi mi tylko, gdy zaczynam gapić się na każdy element widoczny na ekranie, tak więc całościowo: 4- (bo ta myśl o innym przebiegu wydarzeń ciągle siedzi mi z tyłu głowy i żałuję, iż główny bohater nie rozważa tego pomysłu).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz