niedziela, 28 lipca 2024

Renfield

Jeden z niewielu projektów, do którego zachęcił mnie zwiastun, a wrażenie zepsuł efekt końcowy.

Renfield znany jest w popkulturze jako szurnięty przydupas Draculi. Film dotyczy traumy, jakiej dorobił się przez kolejne dekady bycia poniewieranym przez najsłynniejszą pijawkę. Wbrew klasycznej historii jego perypetie nie skończyły się w Anglii. Wampir ze sługusem zmieniali miejsce po każdej próbie zabicia krwiopijcy. Aż w końcu w czasach współczesnych Renfield nie wytrzymał i poszedł na terapię, by powoli zacząć uwalniać się spod wpływu Vlada.

Na początek zalety. Sceny otwierające widowisko odtwarzają film z 1931 z Belą Lugosim. O ile tamten obraz był robiony na poważnie, widok Nicolasa Cage’a w tej samej stylizacji i oświetleniu niezmiernie bawi. Może dlatego, że i sam Cage ma sporo frajdy ze swojej roli. Jeśli znacie dowolne z jego popisów przeginających pałę (np. Face Off), to tutaj dostaniecie je w ilościach porównywalnych z krwią lejącą się z ekranu. Tej ostatniej jest tyle, że Od Zmierzchu do Świtu mogłoby się zawstydzić. W ogóle sceny jatki i akcji są cudownie groteskowe i ciężko nie szczerzyć się wraz z Nicolasem na to, co się dzieje na ekranie.

Renfield w wykonaniu Nicholasa Houlta potrafi wzbudzić sympatię, aczkolwiek z tą kreacją jest inny problem, o którym poniżej. Oprócz Cage’a na ekranie wymiata też Ben Schwartz. Grany przez niego gnojek jedzie na opinii swojej rodziny, ale on sam za co się nie weźmie, to spieprzy (co i tak nie przeszkadza mu w pyskowaniu) ku uciesze widza.

No właśnie – sponiewierany Renfield. Związki, w których jedna osoba znęca się nad drugą, a druga nie potrafi zerwać więzi, to naprawdę nieprzyjemna sprawa. Autorzy próbują ugryźć (tak, a co!) temat i jakiś tam zalążek dyskusji nawet udaje się przemycić. Sęk w tym, że jego powaga pasuje do radosnej rzezi jak pięść do nosa.

Podobnie ma się sprawa z drugą warstwą fabularną – zemstą jednej policjantki na kartelu, który zabił jej rodzinę. Ten wątek wygląda jak osobny film, na który zabrakło materiału, więc doklejono go tutaj. Sama zemsta mogłaby być równie zwariowana, co role Schwartza i Cage’a, ale nie, tę również zdecydowano się traktować poważnie… Przez co integracja z motywem toksycznych związków jakoś tam wyszła, ale z akcją i krwią już nie bardzo. Ponadto każde zagłębienie się w jakikolwiek fragment ekspozycji tego elementu sprawia, iż tempo gwałtownie wyhamowuje. Nie ratują go napady wściekłości Awkwafiny oraz drętwe dowcipy.

Komu polecić Renfielda? Fanom Cage’a i Od Zmierzchu do Świtu, którzy między scenami akcji ogarną jakieś przekąski i picie, bo cały seans to mało kto wysiedzi bez marudzenia. Moja bardzo wyrozumiała ocena: 3-.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz