Niestety, najnowsze Miasteczko Salem nijak tego trendu nie zmienia. Od samego początku jest źle. Film rozpoczyna się sekwencją podróży Barlowa do Salem, co oznacza, że pomijamy wstęp oraz ogromny kawał ekspozycji. Na dzień dobry brakuje motywu z Benem chowającym się za granicą. Jego przeszłość również wyparowała (nie wizyta w domu Marstenów, lecz wypadek). Potem następuje cała seria mniejszych lub większych zmian i pominięć. Kilku postaciom zmieniono kolor skóry, co najmniej jednej płeć. Poprzestawiano role w drużynie. Np. taki Matt był niejako archetypem mędrca i naukowca. Został zmuszony do dłuższego wypoczynku w szpitalnym łóżku. Tutaj z jakiegoś powodu idzie na rzeź w miejscu przeznaczonym dla Susan. O rodzinie Petriech mówi się, iż sprowadzili się niedawno. Dlaczego więc nie uciekają, jak tylko rozpoczynają się kłopoty? Cholera wie, I tak roszad w rolach narracyjno-społecznych jest od groma. Sęk w tym, iż idąc śladem filmu z 1979 twórcy postanowili przywrócić lata 70 jako czas akcji, przez co większość tych zmian robi się bzdurna. Trzeba było trzymać się współczesności, jak to robiła wersja z 2004, wtedy podmianki miałyby więcej sensu. Brakuje niemal wszystkich informacji o mieszkańcach. Przez to nie da się śledzić zmian zachodzących w miasteczku i jego powolnej śmierci. Aktor grający Bena wygląda zbyt młodo, w ogóle nie jest naruszony przez życie (wliczając w to jego własną rzekomą traumę). Straker to kolejna pomyłka. Aktor dobrany solidnie, ale jego występ z jakiegoś powodu kojarzył mi się z Renfieldem… Ale nie tym klasycznym, tylko z Draculi: Wampiry bez zębów… Na tym tle Barlow wypada nieźle, bo jest taką wypadkową między wizją z 1979, a łotrem z 2004. Niestety, nadal wolę niepasującego do opisu Hauera, gdyż jego wykonanie było najbardziej złowieszcze.
Skoro z książki zostało raptem kilka imion, to może chociaż film będzie nadawał się na Halloween? Niekoniecznie. Argument z latami 70 i rolami poszczególnych postaci pozostaje w mocy – mamy mało wiarygodny obraz prowincji. Oprócz tego te filmowe lata siedemdziesiąte wydają się być zbyt czyste. W twórczości Kinga istotną rolę odgrywają szczegóły, dzięki którym opisane miejsce wydaje się czytelnikowi realne. Tutaj wszystko lśni nowością i świeci pustką nawet na etapie zepsucia, jaki osiąga dość szybko. Taki odpowiednik czystego studia, do którego dopiero co wpuszczono ekipę. Od strony wizualnej najlepiej wypadają sceny nocne, gdy wampiry polują na ludzi. Pokraki przyczajone na dachach domostw potrafią przyprawić o ciarki. Lejącej się od czasu do czasu krwi jest w sam raz. Nawet jeśli ktoś zna oryginał, to może da się zaskoczyć niektórymi zgonami. Przyznam, że gdy czas antenowy jednej z postaci się wydłużał, zastanawiałem się, jak daleko posunie się ingerencja w jej los, aż nagle usłyszałem wymowny wystrzał ze strzelby. Efekt końcowy miał być zapewne tragiczny, lecz mnie rozbawił. Dobrze, że miało to miejsce w finale, bo inaczej powstała głupawka zniwelowałaby nawet te resztki nastroju, które twórcy próbowali upchnąć.
Gdyby ocenić nowe Salem’s Lot jako samodzielną produkcję, jest to zbyt szybko pędzący przed siebie horror, z nie do końca odrobioną pracą domową na temat czasu akcji i banalnymi postaciami. Wszystko spowodowane skróceniem czasu trwania do niecałych dwóch godzin (przy dwóch poprzednich podejściach wynosił co najmniej 3). Można obejrzeć raz i zapomnieć. W tym wariancie dostaje: 3-. Jako adaptacja jest to równie słabe podejście, co wersja z 1979, choć z innych powodów i dlatego moja ocena: 2-.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz