Przez cały seans towarzyszyło mi uczucie, że film zmontowano co najmniej z dwóch różnych tytułów. Z jednej strony Captain Falcon (przepraszam, ale nie jestem w stanie poważnie traktować tej postaci w jej obecnej iteracji) wykonuje misje tak, jak to robił Steve Rogers w Winter Soldier, z drugiej wszystko inne (od antagonisty, przez obecność Betty Ross, po Red Hulka) wskazuje, iż głównym bohaterem powinien być Hulk. Żeby było jeszcze dziwniej, zamiana bohatera nie powoduje żadnych emocji. Niby na każdym kroku podkreśla się, jak bardzo Sam jest tylko człowiekiem i nie ma w sobie serum superżołnierza, ale z drugiej strony nawet, gdy dostaje bęcki, ogląda się to pro forma, bo nie dzieje się żadna krzywda.
Całościowo Brave New World nie jest dobry, ale nie nazwałbym go tez najgorszym. Taki nudny średniak. Sceny akcji nie oferują nic, czego nie widzieliśmy już w MCU po kilka razy. Podobnie z humorem. Zalążek fabuły jest w porządku, ale przebieg bez polotu. Jeśli miałbym go polecić, to z dwóch powodów. Pierwszym jest uporządkowanie pewnych spraw w obrębie uniwersum. Numer dwa to może jakaś frajda dla fanów Hulka z Edwardem Nortonem, pod warunkiem, że zaakceptują brak Hulka granego przez Edwarda Nortona... Moja ocena: 3-.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz