niedziela, 30 listopada 2025

Wolf Man (2025)

Najwyraźniej trafiliśmy na ten moment pętli czasowej rozrywki, w którym musimy odbębnić nowe wersje klasyków. Za Draculę robił nam ostatnio Nosferatu (2024), na rynku są już Wolf Man oraz Frankenstein, a podobno w produkcji ma być kolejna Mumia!

Nowy Wolf Man poza tytułem nie ma nic wspólnego z filmem z 1941. Zamiast UK mamy USA. Zamiast klątwy zmieniających człowieka w pokrakę tylko przy pełni mamy permanentną zmianę itd. Najgłupsze jest to, że wtórności można się doszukać, ale trzeba sięgnąć po inne serie. Obrona przed czymś w domu na zadupiu to zarówno Noc żywych trupów, jak i Evil Dead. Zmiana osoby bliskiej w potwora to nie tylko poprzednie Wilkołaki, lecz także Mucha. Tym samym Wolf Man popełnia grzech większy od Nosferatu (2024), bo zamiast próbować wykręcić jakiś cwany numer z fabułą poprzedników, bierze oklepane pomysły z zupełnie innych serii i… nic z nimi nie robi.

Przebieg fabuły jest przewidywalny od a do z. Żeby nie być gołosłownym. Między wstępem, a pierwszym aktem jest dziura czasowa o długości 30 lat i brak informacji o tym, co się stało z ojcem głównego bohatera. Dopiero we wspomnianym akcie bohater jedzie, by uprzątnąć chałupę po ojcu. Potem pojawia się antagonista i naprawdę nietrudno dodać dwa do dwóch. Do tego mamy oklepany dramat na tle rodzinnym, w którym bohater stara się bronić żony i córki przed bestią, jednocześnie samemu stanowiąc zagrożenie i poświęcając się na koniec. Efekty specjalne nie powalają i jest ich mało. Wilkołaki są jednymi z najmniej przekonujących potworów, jakie kiedykolwiek sfilmowano.

Leigh Whannell to współtwórca Piły i choćby na tej podstawie spodziewałem się znacznie więcej. Otrzymałem nudny film, gdzie nawet jump scares umieszczono w sztampowych do bólu miejscach. Jedyny patent, jaki przykuł moją uwagę, to widok z oczu wilkołaka w niektórych scenach, a dla nich samych nie warto się męczyć przez godzinę i 42 minuty. Moja ocena 1+.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz