wtorek, 15 stycznia 2013

Batman & Mr. Freeze: SubZero

To drugi po Mask of the Phantasm film związany z serialem animowanym o Batmanie. Historia opowiadana w SZ przypomina w zasadzie dłuższy odcinek ze wspomnianego serialu. Mr. Freeze przebywa obecnie w rejonie Arktyki. Któregoś dnia wynurzająca się łódź podwodna przywaliła w jego kryjówkę, powodując tym samym obrażenia u jego żony. Freeze wraca do Gotham, by ją zdiagnozować. Okazuje się, że Nora potrzebuje przeszczepu, ale jej rzadka grupa krwi cholernie zawęża grono potencjalnych dawców. Pech chce, że idealnym dawcą okazuje się Barbara Gordon, córka komisarza Gordona, Batgirl i sympatia Dicka Graysona, znanego także jako Robin.

Pomysł, a przynajmniej naglące okoliczności, które w nim przedstawiono, przypominają nieszczęsny film Schumachera: Batman & Robin. Na szczęście to tylko pozory. Autorzy wersji animowanej już dawno nauczyli się poważnego podejścia do widza (choć w domyśle seria skierowana jest do młodszego odbiorcy, to dzięki owemu podejściu starsi też znajdą tu coś dla siebie). Skutkuje to budowaniem przyzwoitego napięcia, brakiem kretyńskich aluzji (zastąpionych tu ciekawszymi gierkami słownymi) oraz dobrymi scenami akcji. Animacja stoi na wyższym poziomie, niż w poprzednich odsłonach. Kolory są żywsze, co jednak trochę klimatu rozwiewa. Niewiele, ale jednak. Muzycznie to ta sama klasa, co serial i pierwszy film. SubZero co prawda nie wywołuje takich emocji, jak Mask of the Phantasm, ale nadal zasługuje na uwagę, a przy okazji pokazuje, jak mógłby wyglądać Batman & Robin, gdyby go oddać w dobre ręce. Moja ocena: 4.

środa, 2 stycznia 2013

Bastion

Jest to jedna z tych gier, które są chwalone za jakąś swoją cechę/oryginalność do tego stopnia, że prędzej czy później musiała wpaść mi w oko. Niestety po zakupie i pierwszej próbie wylądowała na półce z napisem: „na później”, gdyż wydawała mi się tak pierdółkowata, że niewarta uwagi, zważywszy na wszystkie inne, duże tytuły. Mój błąd.

Bastion opowiada historię krainy, którą dotknęła Klęska (Calamity). W rezultacie cała okolica  lewituje w kawałkach, ludzie zostali obróceni w pył, a jedynym miejscem dającym nadzieję na przyszłość jest tytułowy Bastion. Nam przyjdzie wcielić się w rolę bezimiennego bohatera, określanego przez narratora mianem Dzieciaka. Narrator jest w tym wypadku postacią kluczową, gdyż snuta przez niego opowieść zarówno komentuje każdy nasz krok (np. bardzo humorystycznie, gdy wypadniemy za krawędź), jak i zawiera informacje dotyczące fabuły. Jest to jeden z charakterystycznych elementów gry i do tego zrealizowany po mistrzowsku.

Sama fabuła zaczyna się niepozornie, ale im dalej w rozgrywkę, tym ciekawszych rzeczy się dowiadujemy. Warto słuchać uważnie, gdyż na kształt finału mają wpływ dwie decyzje (obie podejmowane praktycznie na samym końcu), a w trakcie wywodów Narratora padają istotne informacje, które sugerują wygląd zakończenia po jednej z nich.

Druga rzecz, to wspomniane kawałki miejsc lewitujące wszędzie. Gdy biegniemy przed siebie, ścieżka dosłownie wskakuje nam pod stopy. Jeżeli tak się nie dzieje, to najczęściej oznacza, że dalsza droga została zniszczona doszczętnie.

Obsługa gry nie jest typowa jak na hack 'n slasha. Bastion to port konsolowy i to czuć. Większa część sterowania jest obsługiwana za pomocą klawiatury (poruszanie się, uniki, bloki, leczenie oraz umiejętności specjalne). Pozostałe funkcje obsługujemy myszką (celowanie, oraz używanie broni). To w zasadzie jedyna wada, która potrafiła dać mi w kość. Granie na klawiaturze bywa czasem nieprecyzyjne, przez co bieg węższymi kładkami może skończyć się nieprzyjemnie. Oczywiście zawsze można użyć pada.

W trakcie przygody będziemy zdobywali nowe rodzaje broni, ulepszenia do nich, przedmioty rzucające światło na lore gry, czy też te niezbędne do odbudowania Bastionu. Na samym początku mechanika może lekko odstraszać swoją... orientalnością. Postaci nie rozwijamy w tradycyjny sposób, wraz z jej kolejnymi poziomami otrzymujemy możliwość korzystania z napitków dających różne pasywne premie. Broń rozbudowujemy, gdy w Bastionie pojawi się kuźnia. Zanosimy tam przedmiot pozwalający na ulepszenie, płacimy odpowiednią kwotę i wybieramy, co chcemy w danej broni ulepszyć. Cena w zasadzie dotyczy poziomu ulepszenia, gdyż na każdy z nich przypadają dwie różne modyfikacje, które możemy zmienić przy okazji kolejnej wizyty w budynku.

Pozostałymi budynkami, jakie odbudujemy w naszym schronieniu, są Zbrojownia (wybieramy w niej broń przypisaną pod przyciski myszy oraz umiejętność specjalną), Gorzelnia (w której wybieramy noszone przy sobie napitki), Świątynia (modlenie się do poszczególnych bóstw zwiększa poziom trudności, ale wynagradza to z nawiązką), Pomnik (upamiętniający nasze wyczyny/osiągnięcia warte kupę kasy) oraz miejsce gromadzące rzeczy znalezione (przeważnie przedmioty wzbogacające ofertę pozostałych budynków). Z czasem każde z tych miejsc będzie można rozbudować, zwiększając tym samym jego możliwości.

Na koniec zostawiłem sobie oprawę. Grafika jest po prostu urocza i olśniewająca. Ma własny styl, który co prawda nie musi przypaść do gustu przeciwnikom mangi, jednak nie zmienia to faktu, że został dopracowany do ostatniego piksela i wart jest podziwiania. Muzyka to osobna historia. Chyba najbardziej właściwym słowem jest: przeszywająca. Przez cały czas buduje klimat nie z tej Ziemi, a w momencie gdy usłyszałem piosenkę jednej z postaci, siedziałem oniemiały, czując dreszcze. Absolutne mistrzostwo świata, proszące się o wielokrotne słuchanie nawet po ukończeniu gry.

Wadę (która faktycznie była dla mnie odczuwalna) już wymieniłem. Pozostaje mi tylko gorąco zachęcić wszystkich do wypróbowania Bastionu, gdyż jest to zwyczajnie dobra gra akcji z niebanalną estetyką oraz historią, której finał może zaskoczyć. Moja ocena: 5-.

środa, 26 grudnia 2012

Justice League / Justice League Unlimited

Tytuł napisany w ten sposób, gdyż sam serial zmienił tytuł z sezonu na sezon, zachowując przy tym ciągłość fabularną. No prawie, gdyż oprócz ewolucji nazwy, ewoluował także skład, z siedmiu założycieli Ligi do całej armii bohaterów.

JL jest kolejnym po Batmanie (TAS i Beyond) oraz Supermanie tytułem osadzonym w uniwersum DC, a przy okazji zamykającym tę linię seriali. Kreska i animacja są powieleniem jakości, do które przyzwyczaiły mnie poprzednie produkcje. Różnica jest w skali – przy takiej liczbie bohaterów oraz rozmiarze konfliktów – demolka jest większa, DUŻO większa. Tak więc za utrzymanie poziomu części wizualnej w tej sytuacji należą się brawa.

Co mi najbardziej przypadło do gustu, to drobiazgowość zachowań poszczególnych postaci. Cholera, nawet wieczny harcerzyk Clark Kent jest pokazywany od mniej przyjemnej strony. Wreszcie zachowuje się jak osoba z krwi i kości. Żeby było ciekawiej, pomimo takiej liczby osób przewijających się przez serial, autorzy zadbali o to, byśmy każdego pamiętali nie tylko z powodu jego pseudonimu, czy oczojebnego kostiumu, co jest nie lada wyczynem.

Innym argumentem przemawiającym za obejrzeniem serialu jest jego powiązanie z już wymienionymi poprzednimi seriami studia. Niby są to pojedyncze odcinki na tle większej całości, ale niech mnie diabli, jeśli nie są to jedne z najlepszych. Ba, to za ich sprawą poprawiła mi się opinia o JL. Początkowo, gdy akcja była prowadzona dość schematycznie, byłem gotów dać ocenę: +3. Jednak im bardziej zagłębiałem się w show, tym większe wrażenie na mnie robił. Te odcinki są także festynami smaczków dla fanów, gdyż bardzo często zawierają odniesienia nie tylko do seriali z animowanego uniwersum, ale także do filmów (pojawia się np. postać Phantasma).

Jeżeli podobały się wam wcześniejsze odsłony animowanych wersji komiksów DC, Justice League jest pozycją obowiązkową, wynagradzającą mdłego Supermana, a przy tym udowadniającą, że jeden Kal-El nie wystarczy, by bronić Ziemi. Moja ocena: 5.

P.S. Dopisek na niektórych egzemplarzach płyt DVD: Kids Collection jest moim zdaniem nietrafiony. Po niektórych odcinkach dzieciaki mogą mieć koszmary ;]