piątek, 26 października 2012

Skyfall

Nie pamiętam, kiedy ostatnio wybrałem się na premierowy pokaz jakiegoś filmu o tak dziwnej porze. I chyba to właśnie było bodźcem, by tak zrobić. W kinie stawiłem się 40 minut przed północą, odebrałem zarezerwowany wcześniej bilet. Zdziwiłem się liczbą zaklepanych miejsc, praktycznie 2/3 sali, co na suwalskie warunki, zwłaszcza w tygodniu, wydawało mi się nie lada osiągnięciem. Pracownicy kina zrobili kolejną niespodziankę, gdy przed seansem każdy pełnoletni widz otrzymał kieliszek martini (wstrząśnięte, nie zmieszane), a sam seans rozpoczął się o godzinie 0:07. Tutaj nastąpił zgrzyt, gdyż dobre 20 minut trwały reklamy i zwiastuny, przez co podekscytowanie na widowni wyraźnie opadło. Na szczęście później było już tylko lepiej.

Nie jestem jakimś wielkim fanem Bonda, ba, nawet nie niedzielnym. Obejrzane produkcje o przygodach agenta 007 mogę policzyć na palcach obu rąk. Niemniej jednak Casino Royale bardzo mi się podobało, Quantum of Solace nieco mniej, ale jednak, więc bardzo ciekaw byłem Skyfall.

Początkowa akcja w wielkim skrócie serwuje nam to, czego będzie więcej dalej. Pościg, brawura, mordobicie, dylematy moralne oraz odrobinę humoru. Wszystko w takim tempie, że gdy zaczyna się tytułowa piosenka, widz siedzi oniemiały. Sama czołówka została zrealizowana rewelacyjnie. Patrząc na zmieniające się obrazy i słuchając piosenki Skyfall w wykonaniu Adele byłem oczarowany, a jednocześnie czułem jakiś dziwny niepokój. Kudos, nieczęsto zdarza się, żeby film sprzedał mi takiego kopa już na wejściu.

Dalej otrzymujemy powtórkę sprzed czołówki, tyle że trochę bardziej rozciągniętą i poprzetykaną przestojami. Tutaj pojawia się mój jedyny poważny zarzut: moim zdaniem jest o jakieś jedno spowolnienie akcji za dużo. Niestety, gdybym miał wybrać, które z nich wyciąć, albo przynajmniej skrócić, miałbym problem, bo każde jest istotne.

Skyfall posiada opinię obrazu bardzo niebondowego. Nie do końca się z tym zgodzę. Z prostej przyczyny – liczba nawiązań, drwin, czy elementów hołdu dla starszych produkcji sprawia, że faktycznie nie ma problemu z uznaniem tego Bonda za Bonda. Nie oznacza to też, że twórcy porzucili swoją wizję rozpoczętą w dwóch poprzednich filmach z udziałem Craiga. Jak dla mnie to ten film po prostu dobrze balansuje między cechami charakterystycznymi dla serii, a jej współczesną wizją. Zwłaszcza zakończenie dobrze to podkreśla. W odróżnieniu od części skupiających się na ratowaniu świata, ta ma wydźwięk dużo bardziej osobisty z punktu widzenia postaci, a idea wroga koncentrującego się na MI6 nadaje jej powiewu świeżości.

Jeżeli ktoś lubił Casino Royale i Quantum of Solace, to Skyfall jest pozycją obowiązkową. Przeciwników wymienionych filmów Skyfall ma szansę przekonać, ale nie na 100%. Ja bawiłem się na tyle dobrze, by wystawić nowej odsłonie przygód Jamesa Bonda: 5-.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz