Jeszcze do niedawna pamiętałem, że taki serial miał powstać, ale jakoś wyleciało mi to z głowy. Dopiero Yosz mi przypomniał, za co mu chwała.
Jessica Jones ma stanowić, podobnie jak wcześniej telewizyjny Daredevil, poletko do wprowadzania nowych postaci do Marvel Cinematic Universe, aby potem nie było zdziwienia, jak się któraś pojawi w filmach. Jak mnie pamięć nie myli, to w pierwszej kolejności chciano w ten sposób zaprezentować: Daredevila, Jessicę, Luke’a Cage’a, Iron Fist i Punishera. Jednak żeby nie porywać się z motyką na słońce, rozłożono to nieco. Daredevil dostał serial jako pierwszy. Punisher ma zadebiutować w jego drugim sezonie. Następna w kolejce jest Jessica Jones – również otrzymała swoje widowisko, ale tu nie czekamy do drugiego sezonu, Luke Cage jest obecny od samego początku. Co do Iron Fist… Cóż, czas pokaże.
Wracając do samego serialu. O Jessice wiedziałem tylko tyle, iż jest to superbohaterka, która zdecydowała się nie korzystać ze swoich mocy z powodu pewnego incydentu z jej udziałem. Była wtedy kontrolowana przez Purple Mana, a samo zajście bardzo nią wstrząsnęło. Potem pojawiło się jeszcze kilka czynników, więc dziewczyna porzuciła tę karierę i rozpoczęła pracę jako prywatny detektyw. Serial korzysta z podobnych fundamentów, jednak z dwoma poważnymi różnicami. Po pierwsze – w wersji telewizyjnej Jessica nie była bohaterką tego kalibru, by włamać się do siedziby Avengers. Po drugie, serial skupia się przede wszystkim na traumie, jaką spowodowało zniewolenie przez Kilgrave’a (w komiksie: Killgrave).
Jeśli spodziewaliście się kolejnej produkcji o postaci w spandeksie, zmieńcie kanał. Tutaj takich elementów jest jeszcze mniej niż w Daredevilu. Słowo trauma też nie jest przypadkowe. Pierwsze odcinki są klimatem (zawierającym elementy kojarzące się ze współczesnym noir, podkreślane przez świetną muzykę) jeszcze cięższe niż to, co zaserwowano u Matta, a cała opowieść przypomina borykanie się z rzeczywistością u ofiary gwałtu.
Przeciwwagą dla pokrzywdzonej Jones jest Luke Cage. Jego życie również nie oszczędziło, ale widać, że radzi sobie dużo lepiej. Po namyśle to w tym serialu nie ma chyba ani jednej nieskrzywionej w ten, czy inny sposób postaci… Przoduje w tym wszystkim antagonista, który został rewelacyjnie napisany i zagrany (nie żeby pozostali jakoś bardzo odstawali w tych kwestiach), przez co ciężko oderwać wzrok od ekranu, gdy się na nim pojawi, co kontrastuje z obrzydzeniem, jakie można względem niego odczuwać (bo skurwiel jakich mało). Przy okazji nasuwa się wniosek, iż scenarzyści seriali Netflixa powinni udzielić korepetycji kolegom pracującym przy kinowych odsłonach MCU oraz Agents of SHIELD, albo ich zastąpić, gdyż Kilgrave to drugi po Fisku tak wyrazisty złoczyńca, a akcja nie nuży ani na moment. Jeśli każdy kolejny sezon (nie tylko DD, czy JJ) będzie stał na takim poziomie, nie będzie po co chodzić do kina :)
W całej produkcji są 2 rzeczy, do których mógłbym się przyczepić. Po pierwsze – napięcie. Z biegiem sezonu wyraźnie spada. Klimat pozostaje ciężki do samego końca, ogląda się dobrze do samego końca, ale napięcie zauważalnie maleje. Szkoda. Po drugie – postać jednego policjanta. Im dalej w serial, tym większa jego rola, ale ciężko nie odnieść wrażenia, iż na pewnym etapie stał się wymówką do zapchania kilku minut tu i tam. Zwłaszcza, że jego wątek nie został zamknięty w żadnym stopniu (w przeciwieństwie do praktycznie wszystkich innych). Najpewniej jest to związane z planami względem tego kolesia, ale nadal nie do końca mi pasuje.
Komu więc polecić Jessicę Jones? Przede wszystkim miłośnikom serialowego Daredevila i fanom takich opowieści, jak Killing Joke z DC. JJ to świetnie zrealizowane widowisko, z kilkoma potknięciami. Jeśli niestraszne wam opowieści o demonach skrywających się w zakamarkach ludzkiej psychiki, Jessica jest serialem dla was. Moja ocena: 5-.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz