poniedziałek, 28 grudnia 2015

Wolfenstein 3D

Każdy gatunek posiada tytuł, który jest uważany za jego prekursora/dziadka/ojca chrzestnego itp. W przypadku strzelanin z perspektywy pierwszej osoby za takiego dziadka uważa się grę Doom. Jednakże sam Doom również ma swojego protoplastę – Wolfensteina 3D. W3D może nie był pierwszym FPSem, jednak to on wyznaczył ścieżki, którymi przez wiele lat podążali naśladowcy.

Akcja gry ma miejsce podczas drugiej wojny światowej. Gracz wciela się w postać Williama Josepha „B.J.” Blazkowicza, amerykańskiego szpiega polskiego pochodzenia, któremu przyjdzie wykonać kilka misji wymierzonych w niemieckie wojska. Na całą kampanię składa się 6 misji podzielonych na 9 poziomów. Po ich korytarzach szwendać się będą żołnierze, psy i mutanci. Nie, nie żartuję. Wojna wojną, ale tutaj mamy alternatywę rodem z Indiany Jonesa, nazi zombie, czy Iron Sky. Na koniec będziemy mogli posłać do piachu samego Hitlera… Tak z 6 razy…

Konstrukcja rozgrywki jest prosta, by nie rzec prostacka. W każdym poziomie naszym zadaniem jest odnaleźć drzwi prowadzące na wyższy. Im dalej w budynek, tym bardziej złożony labirynt nas czeka. W zależności od ustawień trudności czyhać na nas będzie inna kombinacja przeciwników. Dodatkowym utrudnieniem będą drzwi, które można otworzyć jednym z dwóch rodzajów kluczy. W gruncie rzeczy całość przypomina uproszczonego dungeon crawlera, włącznie z sekretnymi pomieszczeniami i skarbami do zebrania. Te ostatnie służą wyłącznie nabiciu punktów (mechanizm rodem z gier arcade), które co pewną ilość dają dodatkowe „życie”. Do naszej dyspozycji mamy 3 rodzaje broni palnej i nóż. Wszystkie pukawki żrą tę samą amunicję.

Projekty poziomów są na swój sposób urocze. Biorąc pod uwagę, jak ograniczone możliwości miała ówczesna technologia, autorzy za pomocą prostych obiektów starali się oddać różnorodność pomieszczeń. Puste miski, psie żarcie i psy – trafiliśmy do psiarni. Kałuże wody we wnękach wzdłuż jednej ściany – prysznice. Łóżka stojące w szeregu – koszary. Choć trzeba przyznać, że sporo jest też pokojów, które zapchano bez ładu i składu. Tutaj też zaczynają się pierwsze problemy z grą. Rozumiem chęć stworzenia jak najbardziej zakręconych labiryntów, ale w rozdziałach 4 i 5 trafia się kilka poziomów, które zwyczajnie męczą. Na jednym z nich klucz potrzebny do przejścia dalej jest ukryty w kombinacji sekretnych przejść! Nie samo szukanie jest najgorsze, tylko fakt, że niektóre z owych przejść potrafią zbugować się losowo, przez co nie da się ich później otworzyć. Ba, jest też przynajmniej jedna kombinacja, która otwarta w niewłaściwej kolejności potrafi zablokować postęp w grze. Wtedy pozostanie skorzystanie z cheatów lub załadowanie ostatniego zapisu gry.

Osobną kwestią jest sposób poruszania się. Po pierwsze – nie zdziwcie się, jeśli zbierze się wam na wymioty. Nie żartuję, bywały okresy, w których musiałem sobie dawkować grę, bo przy dłuższych sesjach najpierw kręciło mi się w głowie, a potem było już zwyczajnie niedobrze. Po drugie – gra korzysta z kwadratowej siatki… wliczając w to przestrzeń dookoła postaci. Nawet jeśli wydaje się, że postać powinna się zmieścić w przejściu (bo położenie broni tak sugeruje) – nic z tego, należy stanąć idealnie na środku. Po trzecie – współczesny odbiorca może narzekać na obsługę myszy, która znacząco odbiega od dzisiejszych standardów.

Czy warto w związku z tym pchać się w tytuł, który nie dorasta do pięt nawet produkcjom na urządzenia mobilne? Tak. Pod warunkiem, że lubicie stare tytuły rządzące się własnymi prawami lub jesteście ciekawi historii gatunku. W moim przypadku było to trochę nostalgii, trochę ciekawości (ile pamiętam) i małe zderzenie z rzeczywistością. Moja ocena: 4.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz