środa, 3 lutego 2010

Warhammer: Invasion

Wiele osób w tym kraju zaczynało swoją przygodę z karciankami od gry Doom Trooper – Żołnierz zagłady. Ja po raz pierwszy przeczytałem o niej w świętej pamięci piśmie – Top Secret. Jednak sama gra nie przypadła mi jakoś do gustu (inna sprawa, że ilość rozegranych partii sprowadza się do 1). Potem był przelotny romans z Magic: The Gathering, próby gry w Pokemona, zbieranie kart do Ani-Mayhem (to + manga i anime = poznanie Yosza!), regularne granie w WoW TCG, aż wreszcie nadszedł czas na Warhammera. Samo uniwersum Warhammera poznałem przede wszystkim dzięki kumplowi ze szkoły średniej. Szczerze powiedziawszy, nie zrobiło ono na mnie wtedy wrażenia. Dopiero po kilku latach Młotek wciągnął mnie na tyle, by szukać większej ilości produktów z nim związanych.

Zacznijmy od tego, jaką grą jest Warhammer: Invasion. Zapewne sporo osób kojarzy, że lwia część takich gier opiera się o schematy TCG: Trading Card Game lub CCG: Collectible Card Game. Cała idea tego polega na wymienianiu się kartami, które nam się dublują. Dlaczego? Bo w tych formatach nigdy nie wiadomo, na jakie konkretnie karty trafimy. Oczywiście mam zagwarantowane, że np. booster zawiera x kart common, y uncommon, z rare, ale są to tylko rodzaje kart, a nie konkretne karty z numerami/nazwami. Tak więc dubli w kolekcji pojawia się z czasem od groma i jeszcze trochę, zwłaszcza jeśli regularnie dokupujemy nowe zestawy. Nie muszę mówić, że w takich sytuacjach samo kolekcjonowanie kart jest tym samym uciążliwe i dość drogie (bo najrzadszych kart nikt nam nie odda, a potrafią one osiągnąć cenę dużo wyższą niż kilka zestawów razem wziętych). Firma Fantasy Flight Games przeprowadziła w obrębie wydawanych przez siebie karcianek eksperyment, który nazwali LCG: Living Card Game. Działa to w ten sposób, że jeśli kupujemy podstawkę, albo dodatek o konkretnej nazwie, to w danym pudełku będą ZAWSZE takie same karty. Jeśli ktoś upatrzy sobie konkretną kartę, to może znaleźć w sieci informacje, do jakiego zestawu ta karta należy. Kiedy kupi ten zestaw, to ma 100% gwarancji, że znajdzie tam właśnie tą upragnioną kartę. Format ten co prawda eliminuje aspekt kolekcjonerski gry, gdyż wszyscy grający mają dostęp do tych samych kart, żadnych białych kruków, czy czegoś w tym stylu, ale jednocześnie cholernie ułatwia budowanie talii – co jest bardzo ważne dla każdego, kto planuje się w Invasion zagłębić.

Słów kilka o zasadach. W oryginalnym, bitewnym Warhammerze każda armia mogła zetrzeć się z dowolną z pozostałych. Tu w sumie też jest to możliwe, aczkolwiek zaznaczono wyraźnie podział na frakcje: Order (Imperium, Krasnoludy i Wysokie Elfy) oraz Destruction (Chaos, Zielonoskórzy i Mroczne Elfy). Dodam, że obecnie obie nacje długouchych nie są jeszcze dostępne. Ma się to zmienić wraz z pierwszym dużym rozszerzeniem. Podział armii na frakcje służy również mieszaniu armii (w obrębie frakcji), co otwiera nowe możliwości w budowaniu własnego decku. Sam podział na frakcje zapożyczono z MMO – Warhammer Online: Age of Reckoning. Zresztą w instrukcji do karcianki jest wyraźna reklama tegoż MMO, więc wiadomo, że nie tylko o karty chodzi.

Wracając do tych zasad. Po tym jak już sobie wybierzemy armię (gotowe talie z podstawki lub tworzenie własnej), bierzemy odpowiadającą jej stolicę i zaczynamy. Każda stolica posiada 3 dzielnice/sekcje: królestwo, pole bitwy i questy. Naszym celem jest zniszczenie 2óch z 3ech dzielnic przeciwnika. Każda dzielnica ma na początku 8 punktów życia. Tę liczbę możemy z czasem zwiększyć. Nasze karty zawierają jednostki, bohaterów, budynki, taktyki, questy oraz wsparcie. Są też karty typu draft, które służą do swego rodzaju minigry pomagającej zbudować część talii ze wspólnej puli kart, ale jest to rozwiązanie czysto opcjonalne. Większość z wymienionych kart posiada symbol mocy (ikonka młotka), który będzie działał inaczej, zależnie od dzielnicy, w której będzie się znajdował. Standardowo dzielnica Królestwa ma 3 młotki, Questów 1. Oznacza to tyle, że Królestwo generuje 3 zasoby na turę, a Questy pozwalają na dociągnięcie 1 karty na rękę. Jeśli zwiększymy ilość symboli mocy przez wystawianie kart z symbolami w tych dzielnicach, to te liczby odpowiednio się zmienią. Pole bitwy natomiast będzie nam służyło do wystawiania jednostek atakujących, których symbole mocy będą używane jako współczynnik ataku/ilość potencjalnych obrażeń. Jednostki stacjonujące w pozostałych dzielnicach są jej ich obroną. Z tymże nie jest to regułą dla wszystkich sił zbrojnych. Są też takie, które rozwijają pełnię swych możliwości (w tym ofensywnych) tylko wtedy gdy wystawimy je w konkretnej dzielnicy. Budynki zapewniają nam dodatkowe surowce, questy różne modyfikacje (pod warunkiem, że przypiszemy im jednostki), taktyki działają jak czary, karty wsparcia modyfikują to, co już wyłożyliśmy (najczęściej jednostki), a bohaterowie to w zasadzie takie mocniejsze jednostki.

W trakcie tury każdego z graczy jest sporo ‘okienek’, które pozwalają zadziałać przeciwnikowi. Nie żeby to był jakiś nowy patent, chodzi raczej o to, że jest on tak przejrzyście wyjaśniony, iż nawet laik zacznie konkretnie kombinować nad ich wykorzystaniem szybciej, niż się spodziewamy.

Karty są wykonane nietypowo. Zazwyczaj zawartość kart w innych tytułach ma czarną ramkę. Tutaj wypełnia ona całą powierzchnię, co sprawia, że karty sprawiają wrażenie większych. Wszystkie element są wyraźne i nie ma problemów z dowiedzeniem się, do czego dana karta służy. Graficznie zaś jest po prostu bosko. Rysunki bardzo dobrze oddają klimat Starego świata. Swoim stylem nawiązują też do artworków ze wspomnianego wcześniej MMO, ale są od nich lepsze.

Armie z podstawki mogą wydawać się lekko niezbalansowane, więc dobrze byłoby się zaopatrzyć tak na wszelki wypadek w 1-2 Battlepacki. A jak sama gra? Ech, i tu mam problem, bo gra wciąga, wręcz uzależnia, a graczy jak na lekarstwo ;) Każdy miłośnik karcianek powinien jej spróbować. Jeżeli jeszcze nie graliście w żadną grę tego typu, to również polecam. Przejrzyste zasady, mnogość taktyk prowadzących do zwycięstwa oraz cena (w formacie LCG wydaje się dużo mniej pieniędzy na konkretne karty, niż przy TCG/CCG) sprawiają, że jest to bardzo dobry wybór tak dla nowicjuszy, jak i weteranów gatunku. Moja ocena: 5 (6 nie będzie, bo mimo wszystko uproszczenia w systemie frakcji jakoś tak nie do końca mi pasują pod względem fabularnym).

5 komentarzy:

  1. A kto Ci podrzucił linka do W:I? no kto? :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ok, niniejszym oświadczam, że wszystko, co ma związek z Warhammer: Invasion oraz dowolnymi planszówkami, to wina Yosza ;] Nie żebym narzekał, stwierdzam fakt ;]

    OdpowiedzUsuń
  3. ...melduje się kolejny zarażony. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zostały jeszcze talie elfów do przetestowania + jeśli wybierzesz order, to ja wypróbuję chaos ze wsparciem skavenów ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Właśnie chętnie spróbuję Dark Elves. :]

    OdpowiedzUsuń