Przy okazji wpisu o Call of Duty: Black Ops wspomniałem, że do zagrania w Bad Company 2 zachęciły mnie zwiastuny oraz recenzje (przede wszystkim ta w wykonaniu Angry Joe). Po zakupie gra tradycyjnie odleżała trochę i pewnie dalej by leżała, gdyby nie kumpel, który regularnie opisywał co lepsze akcje ze swoich sesji.
Po zainstalowaniu wyjątkowo zacząłem od trybu multiplayer. Łomot, jaki zebrałem w trakcie kilku pierwszych rozgrywek, uświadomił mi, że może jednak powinienem przejść kampanię single player, ot choćby w ramach samouczka. Nie będę zagłębiał się w treść fabuły, tylko w jej otoczkę. Po pierwsze BC2 ma opinię dużo poważniejszej niż jedynka, a szkoda. Nie wystarczy, że konkurencja robi „poważne” historie, Dice też musiało? Niby jest trochę humoru, ale moim zdaniem zdecydowanie za mało. Po drugie – jeśli posiadasz tylko PCta, to lipa, bo BC2 pod pewnymi względami jest bezpośrednią kontynuacją pierwszej części, a ta wyszła tylko na konsole.
Kolejną dziwną decyzją o naśladowaniu konkurencji jest maksymalna liniowość fabuły i tunelowość poziomów. CoDy są znane z małych map i w zasadzie człowiek wręcz oczekuje, że będzie lecieć niewidzialnym korytarzem, prowadzony przez samą grę. W zamian otrzyma widowisko na miarę dobrego filmu akcji. Mapy w BC2 bywają spore, ALE w kampanii SP nie pozwiedzamy ich sobie za bardzo. Ograniczenia są aż nadto odczuwalne (zwłaszcza jeśli ktoś grał na mapach w multi), a i widowiskowość niby jest, ale jakaś taka wyblakła (nadrabiana ponownie w multi w momencie, gdy drużyna koordynuje wszystkie swoje akcje). Ogólnie rzecz biorąc kampania w BC2 jest w porządku, ale tylko w porządku. I gdybym miał wybierać, która historia (mimo wszystkich ograniczeń, skryptów oraz sekwencji z pojazdami „na szynach”) bardziej przypadła mi do gustu, bez wahania wybrałbym Black Ops.
Multiplayer to osobna bajka. Dostępne tryby w połączeniu ze zbieraniem punktów doświadczenia, odblokowywaniem kolejnych perków i broni oraz rozmiarem demolki dają zajęcie na długo. Sam fakt, że większą część pola walki da się zrównać z ziemią daje powód do zagrania. Do tego dochodzą pojazdy, które obsadzone w kilka osób (naturalnie nie wszystkie) cieszą jak diabli. Ostatni raz walka w pojazdach sprawiła mi tyle samo frajdy chyba w Unreal Tournament 2004 (mógłbym doliczyć też Borderlands, ale tam było ich tyle, co kot napłakał).
Graficznie póki co Bad Company 2 starzeje się powoli. Nadal wygląda bardzo dobrze, potrafi zauroczyć, a w momencie swojej premiery powodowała wręcz szczękopad. Muzycznie jest jakoś niespecjalnie. Nie potrafię sobie przypomnieć ani jednego motywu. Zaryzykuję stwierdzenie, że w kampanii SP muzyka dobrze robi za tło, ale podobnie jak sama kampania – niczym się nie wyróżnia. Na plus na pewno policzę aktorów podkładających głosy postaciom z singleplaya – no po prostu rewelacja, zwłaszcza w tych nielicznych komediowych momentach, gdy zaczynają kłótnie o totalne pierdoły. O dźwiękach wszelkiego rodzaju da się powiedzieć to samo. Zazwyczaj one po prostu są i klikają, gdy nadejdzie ich moment. Tutaj odnosi się wrażenie, że są ponad to, a z samego wsłuchiwania się w nie da się określić, co się dzieje w najbliższej okolicy, także kudos.
Jeżeli gra potrafi sprawić tyle radości osobie, która zazwyczaj unika gatunku oraz sieciowej rzezi, to znaczy, że coś jest na rzeczy. Dla samej kampanii na pewno tej gry nie warto kupować, gdyż jest to tylko dodatek, a w przypadku wersji PC jego wartość umniejsza brak pierwszej odsłony. Jednak opcja multiplayer winduje wrażenia tak wysoko, że z czystym sumieniem daję 5-, a osobom wahającym się polecam przynajmniej spróbować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz