Jak nazwa wskazuje, tym razem obejrzymy przebieg historii z perspektywy Rydera White’a, który kontaktował się z głównymi bohaterami Dead Island w trakcie ich podróży. Fabuła rzuca nieco światła na tło wydarzeń oraz dodaje kilka smaczków do zakończenia. Sam ciąg zadań czekających na Rydera zaskoczył mnie pozytywnie – nie jest to uber ambitna historia, bo to nie ten gatunek, ale jest na tyle spójnie, że człowiek nie wkurwia się przy każdej kolejnej aktualizacji celu. Na plus policzę też, że tym razem amunicji porozrzucano po okolicy tyle, że można sobie konkretnie postrzelać do wszystkiego.
Co mi się nie podobało? Jeszcze bardziej, niż w oryginale, rozpieprzony balans… Ten dodatek jest przewidziany wyłącznie dla jednego gracza, żadnego łączenia się w grupy w locie. Z tym akurat nie mam problemu. Mój problem zaczyna się w momencie napotkania pierwszej lepszej hordy przeciwników. Hordy są teraz znacznie większe, a Ryder jest postacią tak samo ślamazarną, jak jego poprzednicy. Ba, jest jeszcze gorszy, bo nie zdobywa doświadczenia i nijak nie można zwiększyć jego statystyk. Owszem, ma szanse na zdejmowanie przeciwników jednym ciosem (towarzysząca temu animacja odrzutu jest przednia), ale że to efekt krytyczny, to zawsze może się nie udać, zombiaki tłuką nas do upadłego i zaczynamy od ostatniego checkpointu.
Obecnie samo DLC można dokupić za niewielkie pieniądze, albo, jeśli ktoś w ogóle nie ma gry, a planuje jej zakup, wziąć wersję GOTY, która je zawiera. Pokusiłbym się nawet o 4, gdyby nie idiotycznie rozmieszczone hordy wrogów (albo idiotyczna ślamazarność postaci), a tak: 3+.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz