Co prawda wpis mało świąteczny/zimowy, ale przez wzgląd na bałagan w życiu na przestrzeni ostatnich tygodni nie mogłem pozwolić sobie na nic innego, zaś ten film (jak i wiele innych tytułów powiązanych z komiksami) leżał na mojej liście już od dawna.
Tytuł mówi sam za siebie, więc przejdę do rzeczy około filmowych. Pomimo tego, iż projekty postaci, animacja, czy żywe kolory nawiązują do serii animowanej, sam film nie jest z nią związany. Brak tu jakiegokolwiek odniesienia do linii czasowej, czy wydarzeń dotyczących poszczególnych postaci. Stanowi to tak zaletę, jak i wadę. Zaletę – gdyż bez względu na znajomość uniwersum DC, można sobie BA obejrzeć i nie martwić się, że coś nam umknie. Wadę – jeśli ktoś lubił TAS, to ta odsłona jest po prostu wtórna i nudna.
Zgodnie z tym, do czego już nas animowane odsłony DC przyzwyczaiły, obsada jest naprawdę mocną stroną. Problem pojawia się przy interpretacji niektórych bohaterów, np. Lexa Luthora, który mimo swojego wyglądu z TAS zachowaniem przypomina Gene Hackmana z Supermana z 1978, a nie każdemu taka przerysowana wizja może pasować.
Przy oprawie muzycznej również odnosi się wrażenie, że ktoś się mocno inspirował wyżej wspomnianym filmem. Problem polega na tym, że tutaj chyba na siłę twórcy starają się, jakby tu jeszcze przerobić znane motywy na takie robiące większe wrażenie. Zamiast tego otrzymujemy kakofonię, od której uszy bolą.
Napisałem wcześniej, że osoba nieznająca komiksowego tła może obejrzeć film bez jakiejkolwiek straty. Prawda, co nie znaczy, że tak zrobi. Braniac Attacks mimo niespecjalnie długiego czasu trwania wlecze się niemiłosiernie. Jest nudny, pusty i wygląda tak, jakby ktoś fabułę dopisał do scen demolki, przez co mogą obejrzeć tylko fani tej ostatniej, lub najwięksi fanatycy DC. Moja ocena: 2-.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz