Już same informacje o powstawaniu tego filmu mogą powodować zawrót głowy, a co dopiero jego treść, zwłaszcza, jeśli to twoja pierwsza produkcja DC związana z wymiarami alternatywnymi. Pierwotnie film miał się nazywać JL: Worlds Collide i w zamierzeniu stanowił pomost między Justice League i JL: Unlimited. Niestety, z pomysłu zrezygnowano, więc ze scenariusza zniknęły odniesienia do wydarzeń serialu. Następnie przeróbki miały usamodzielnić opowieść opartą o motywy story arców: Crisis on Earth-Three! oraz JLA: Earth 2. I faktycznie – film czerpie najwięcej z tego ostatniego.
Lex Luthor z wymiaru równoległego (gdzie dosłownie wszystko jest na odwrót, z umiejscowieniem serca włącznie) przybywa do „naszego” świata, by prosić Justice League o pomoc w obaleniu ich złych braci bliźniaków: Crime Syndicate. Dość szybko okazuje się, że obie frakcje będą musiały odłożyć na bok tłuczenie się po gębach.
Przyznam, że niewiele pamiętam z Earth Two, więc nie ocenię poziomu adaptacji. Co natomiast mogę ocenić, to widowisko samo w sobie. Po pierwsze – gwiazdorska obsada. Niby WB zdążyło mnie do tego przyzwyczaić, a i tak za każdym razem jestem pełen podziwu. Po drugie – kompletnie rozkładająca oprawa audio-video. Świetny opening, z bardzo nastrojową muzyką. Przepiękne kolory i… miejscami dziwna, jakby spowolniona animacja.
Najciężej mi podejść do fabuły. Z jednej strony mamy sporo efekciarskiej napierdzielanki typowej dla produkcji o superbohaterach, która potrafi także znużyć. Z drugiej mamy dość przewidywalny główny wątek, który rozkręca się dość późno i brnie w dojrzalsze tematy w momencie, gdy moje zainteresowanie zdążyło już opaść. Pomijam już fakt, że miejscami konstrukcja opowieści przypominała mi starcie Justice League z Justice Lords (jeden z odcinków Justice League), przez co całość wydawała się nieco wtórna. Z powodu tego ostatniego byłem zdecydowany wystawić filmowi 3. Jednak po spadku zainteresowania seans dotarł do punktu, w którym skoczyło ono znacznie wyżej, niż było na początku i tak już zostało. Przez co moja ocena końcowa to: 4. Warto dać temu filmowi szansę, nawet jeśli sprawia wrażenie nierównego.
wtorek, 30 czerwca 2015
wtorek, 23 czerwca 2015
Borderlands

W Borderlands wcielamy się w jednego z czterech poszukiwaczy Krypty, miejsca, które według legend skrywa skarby (np. w postaci technologii kosmitów). Dowcip polega na tym, że dowodów na jej istnienie jest niewiele, trochę ruin obcych, ponoć jakiś klucz, a nawet jeśli odnajdziemy ten ostatni, samą Kryptę można otworzyć raz na 200 lat… No ale co, JA NIE ZROBIĘ?! I tu pojawia się pierwszy problem. Nie przeszkadza mi prostota głównego wątku. Ba, doceniam, że wokół niego udało się zbudować jakąś intrygę,

Jak już wspomniałem, naszego przedsięwzięcia dokonamy w skórze jednej z czterech postaci. Są one w pewnym sensie odpowiednikami standardów znanych z dungeon crawlerów. Brick – Berserker to praktycznie podręcznikowy tank; Roland – Soldier – wsparcie i medyk; Lilith – Siren – odpowiednik łotra z umiejętnością stealth; Mordecai – Hunter – snajper i DPS. Każde z nich ma



Konwencja h’n s ma to do siebie, że potrafi szybko się znudzić. Grę można sobie dawkować tak, by do tego nie doszło, ale w przypadku Borderlands jest jeszcze kilka innych czynników, które potrafią zniechęcić. Gra solo bywa uciążliwa. Na początku z powodu ciągle kończącej się amunicji, potem (po znalezieniu modułu z opcją regeneracji tejże) dziwnie skalowanych i szybko respawnujących się przeciwników. Przy pierwszym przejściu tempo respawnów potrafi dać w kość, jeśli z kolei zdobędziemy odpowiednio wysoki poziom (gdzieś w



Do rzeczywistych wad zaliczyłbym to, że grę jedną postacią da się przejść tylko 2 razy oraz, że solo gra może nużyć szybciej, niż ustawa przewiduje. W tej wersji Borderlands dostaje ode mnie 4+. Natomiast jeśli macie możliwość ukończenia całości w grupie, róbcie to bez namysłu. W tym wariancie warto też rozważyć podniesienie oceny wedle uznania. Pamiętajcie jednak, iż robicie to przez wzgląd na ludzi, z którymi gracie, a nie rzeczywiste zmiany w grze.
poniedziałek, 15 czerwca 2015
The 7th Guest

Na początek przyznam jedno – The 7th Guest jest kamieniem milowym w historii rozrywki komputerowej. To właśnie ten tytuł przyczynił się do powstawania kolejnych filmów interaktywnych oraz wykorzystania technologii CD-Rom w grach. Ba, była to jedna z pierwszych gier sprzedawanych wyłącznie na płycie. W dzisiejszych czasach wiek produkcji daje o sobie znać na każdym kroku. Tła 3D są niskiej jakości z niemal nieistniejącymi teksturami. Filmiki z aktorami są w niskiej rozdzielczości, zaś gra aktorska jest mocno dyskusyjna, co jest prawdopodobnie związane z nagrywaniem dźwięku.

Gracz wciela się w anonimową postać, która trafiła do domu owianego złą sławą twórcy zabawek – Henry’ego Staufa. Podczas eksploracji ponurego domostwa przyjdzie nam rozwiązać 21 zagadek o rosnącym stopniu trudności oraz być świadkiem historii, jaka miała miejsce dawno temu, a której echa wciąż przebrzmiewają w posiadłości.


Niestety, nawet fanom przygodówek/horrorów nie jestem w stanie polecić Gościa z czystym sumieniem. Po pierwsze, eksploracja jest oparta na tym samym mechanizmie, co oryginalny Myst – węzłach. Przejścia między nimi bywają strasznie ślamazarne/powolne, zaś każda wizyta na mapie lub ekranie zapisu stanu gry cofa naszą postać do pozycji startowej w danym pomieszczeniu. Pół biedy w przypadku pokojów, bo tam przeważnie i tak nie da się ruszyć, ale w paru miejscach jest to strasznie upierdliwe. Po drugie, konstrukcja zagadek. Niektóre mogą posiadać taką konfigurację, że zwyczajnie NIE DA się ich rozwiązać, ale to akurat nie problem – reset zagadki

The 7th Guest jest niezłą grą oraz wartościowym kawałkiem historii. Jako przygodówce chciałem dać mu 4, jednak powyższe problemy irytowały mnie na tyle, że jestem zmuszony obniżyć ocenę do: 3+. Na pewno warto spróbować zagrać w niego, ale jeśli odpadniecie przez wzgląd na jego przestarzałość/konwencję, nic nie stracicie. Nawet fani przygodówek nie powinni mieć z tego powodu wyrzutów sumienia.
niedziela, 14 czerwca 2015
Wiedźmin 3: Dziki Gon

Trzeci Wiedźmin rozpoczyna się jakiś czas (z pół roku?) po drugim i… tutaj następuje mój pierwszy problem. Sposób rozpoczęcia gry oraz prowadzenie opowieści w odniesieniu do poprzedników wyraźnie wskazuje, iż jest to tytuł skierowany do nowych graczy. Brak odniesień do tego, co stało się z Zakonem płonącej róży, brak Addy u boku Radowida, udział Scoia’tael kompletnie olany – to tyle jeśli chodzi o pierwszą część gry. Z drugą jest niewiele lepiej –

Czarnowłosa czarodziejka jest jednym z filarów głównego wątku. Oprócz niej istotna jest Ciri, Dziki Gon oraz fakt inwazji Nilfgaardu. Sama fabuła jest prosta, jak budowa cepa: Geralt musi odnaleźć Ciri. Dopiero z czasem sprawa się nieco komplikuje, a jakby tego było mało, gdzie Geralt nie trafi, tam zawsze jest jakiś problem. W przeciwieństwie do konsekwencji naszych wyborów z


Oprócz głównego zadania, czeka nas masa różnych dodatkowych czynności. Jeden rodzaj opisałem powyżej. W tym wydaniu może to być np. obrona kogoś. Kolejnymi typami są wiedźmińskie zlecenia, zadania poboczne oraz poszukiwania. Zadania poboczne to po prostu zlecenia brane bezpośrednio od napotkanych postaci, takie typowe przynieś, podaj, pozamiataj, aczkolwiek ubrane w jakąś ciekawą (niekiedy przerażającą) otoczkę i słowiański klimat. Zlecenia wiedźmińskie przypominają odrobinę te z dwójki. Tyle że w przeciwieństwie do poprzednika, tutaj po zaakceptowaniu roboty można przeważnie lecieć „na głupiego” na wskazaną





Teraz należałby napisać, dlaczego zdecydowano się na umieszczenie koni, które nie są tylko tłem. Świat w trzecim Wiedźminie jest ogromny… A w zasadzie te części, do których mamy dostęp. To mój kolejny problem z tą grą, a przynajmniej coś, do czego chcę się przyczepić. Podczas gdy inni wkurzają się na pogorszenie grafiki, ja wkurzam się na to, jak reklamowano ów otwarty świat. Otóż nie ma możliwości przejechać konno od Kaer Morhen do granicy z Nilfgaardem. Ba, nie ma nawet jak pojeździć po kontynencie, gdzie się zamarzy. Jesteśmy ograniczeni do kilku obszarów: Kaer Morhen z przyległościami, okolice Białego


Osobną kwestią jest drobiazgowość, z jaką stworzono świat gry. Naprawdę chce się zsiąść z konia i ruszyć pieszo przez ostępy leśne, zanurzyć w każdy akwen, sprawdzić każdy zaułek Novigradu, a po wszystkim udać się do jednego z burdeli! Niby nie jesteśmy ograniczeni w żaden sposób poziomami postaci, ale kilka znaczników, zwłaszcza na Skellige, odblokowuje się tylko



Alchemia również uległa zmianie. Wracamy do picia eliksirów w trakcie walki. Choć jesteśmy ograniczeni do dwóch aktywnych eliksirów, dwóch petard, dwóch przedmiotów w kieszeni oraz kuszy. Gdy nauczymy się jakiegoś przepisu, możemy tworzyć eliksir/petardę w podstawowej wersji. Podstawowa wersja oznacza, że mamy 3 egzemplarze



Ale czymże byłaby oprawa bez dźwięku? Udźwiękowienie Wiedźmina jest FENOMENALNE! Weterani serii, jak np. pan Jacek Rozenek dają popis na poziomie co najmniej Zabójców królów. Ale i nowicjusze (w sensie obecności w serii, nie doświadczenia) pozamiatali. Pani Beata Jewiarz dosłownie tchnęła życie w postać Yennefer, pani Anna Terpiłowska urzekła jako Priscilla, śpiewając Wilczą zamieć, zaś pan Tomasz Dedek jako krwawy baron dał jeden z lepszych popisów aktorskiego kunsztu, jakie dane mi było słyszeć w grach. Najtrudniejsze (w

Nie inaczej wypadają pozostałe elementy audio. Muzyka jest genialna. Na Skellige zdarzyło mi się siedzieć tylko po to, żeby posłuchać tamtejszych motywów muzycznych. Na Krzywuchowych moczarach w Velen notorycznie miałem ciarki z powodu ciągle trzeszczących drzew (a dodajmy, że cała atmosfera związana z tym miejscem i jego

No dobra, dosyć słodzenia, muszę ponarzekać. Kilka drobiazgów zdążyłem już wymienić, a to niestety nie wszystkie. Gdy zaczynałem grać, Wiedźmin 3 miał wersję 1.02. Gdy kończyłem, była to już 1.05. Najmniej stabilną była dla mnie 1.04, która losowo potrafiła wywalić sterownik graficzny. W 1.05 też się to zdarzyło, ale po odrobinie kombinowania przestało. Abstrahując od sterownika, gra potrafi się zwiesić losowo: Program przestał odpowiadać. Najczęściej trafiało mi się to przy ładowaniu przerywników. Niektóre wczytywania trwały w nieskończoność i nie zawsze pozwalały alt+tabować, żeby zamknąć proces. Ponadto zdarzało się, że postacie znikały, pojawiały

Najbardziej wkurzały mnie jednak problemy z interakcją. W kilku sytuacjach zdarzyło się, że obiektu nie dało się użyć/z NPCem nie dało się pogadać. Zazwyczaj godzinna medytacja rozwiązywała sprawę. Z obiektami to pół biedy, bo 1 użyciu można o nich zapomnieć, z postaciami już tak dobrze nie jest. Przy każdej wizycie u kowala w Kaer Trolde musiałem się w ten sposób gimnastykować. Paradoksalnie – z płatnerzem stojącym dosłownie obok nie było takich cyrków.


Na koniec zostawiłem problemy z poruszaniem się. Nie chodzi o sterowanie samo w sobie, choć daje ono odczuć, że było robione pod kontroler. Geralt obraca się za szybko. Gdy idziemy powoli i chcemy się rozejrzeć, postać obraca się o bodajże 90 stopni… DLACZEGO?! W ciasnych pomieszczeniach jest to szczególnie upierdliwe. Schodzenie z krawędzi kończy się najczęściej bolesnym upadkiem. Nawet schodząc ze zwykłych schodów zdarzało mi się turlać… Wspinaczka wygląda niewiele lepiej, zwłaszcza po zbyt stromych powierzchniach. Przez to głupie wyjście na


sobota, 13 czerwca 2015
Jurassic World
Jeśli chodzi o fabułę, to przypomina w zasadzie pierwszą część serii, tylko na sterydach. „Normalne” dinozaury są jako tako pod kontrolą, ludzie zwiedzają park, ale szlag wszystko trafia, gdy nowa hybryda wyrywa się na wolność.
Przedstawienie akcji sprawia wrażenie, jakby twórcy chcieli zrobić Park Jurajski tego pokolenia. Osoby znające oryginał w wielu scenach doznają uczucia deja vu. Najsłabszym elementem są kluczowe momenty fabularne oraz postacie. W przypadku tych ostatnich odnosi się wręcz wrażenie, że stanowią tylko punkty na liście do zrealizowania. Rodzeństwo, które musi przetrwać – jest. Chciwy zły – jest. Właściciele ufający ślepo swoim zabezpieczeniom – są. Zaś
Od strony wizualnej ciężko się przyczepić, bo Jurassic World zrealizowano z rozmachem i dbałością o szczegóły. Każdy pomysł z oryginalnego parku (trasy zwiedzania, sposób ich organizacji od strony personelu i sprzętu) sensownie uwspółcześniono i nic dziwnego, że taki park działał. Rozwałka, jak już się zacznie, też jest konkretna, a ostatnie starcie spokojnie może konkurować z innymi filmami o potworach. 3D nie przeszkadza, a kilka scen dzięki niemu wyglądało sympatycznie, ale specjalnie dla nich nie warto przepłacać. Tutaj dochodzimy do sedna odbioru seansu. Jeśli oglądać JW jako film o potworach, albo wręcz slasher z bestią w roli głównej – może się podobać. Ot, taki przeciętniak w wersji dla nastolatków (bo kto to widział, żeby krew się lała w filmie o dinozaurach…). Jako kontynuacja nierównej serii wypada lepiej niż 2 i 3, ale to nie znaczy, że dobrze. Nie żałuję wyjścia do kina, jednak w przeciwieństwie do oryginału, do tego filmu nie będę wracał. Moja ocena: 3+.
P.S. Jest jeden wątek poboczny, który został w trakcie filmu posprzątany, ale nie zamknięty, przez co oglądając ostatnią scenę widz się zastanawia, czy ma się spodziewać sequela, czy olać sprawę. Przydałoby się jakieś jedno dodatkowe ujęcie stawiające sprawę jasno.
Subskrybuj:
Posty (Atom)