niedziela, 5 lutego 2017

Superman vs. The Elite

Podobnie jak Justice League: Doom, Superman vs. The Elite chwyta się motywu poruszanego w komiksach (i nie tylko) wiele razy. Mało tego, jest to pomysł, który przeszedł przez głowę pewnie większości, jeśli nie każdego czytelnika, zważywszy na to, od ilu lat te same postacie tłuką się między sobą. Mianowicie: ile razy można wsadzać danego typa za kratki? Dlaczego dla świętego spokoju nie ukręcić łba takiemu odrzutowi? Tyle że nie chodzi o karę śmierci wymierzoną przez przedstawicieli prawa. Mowa raczej o działaniach, jakich podejmuje się np. Punisher. Dlaczego więcej postaci tak nie robi? W filmie typowo superbohaterskie podejście przedstawi Superman, a po przeciwnej stronie barykady stanie tytułowa Elita.

Po prawdzie to chyba jedna z najbardziej ironicznych decyzji. Rozumiem, że Clark jako nadworny harcerzyk DC powinien stać w obronie tradycyjnych wartości, ale warto pamiętać, że to właśnie on w wersjach alternatywnych przechodził do zabijania, bo tradycyjne metody okazywały się nieskuteczne. Przykład pierwszy z brzegu: Injustice: Gods Among Us. Nie znaczy to, że SvTE jest źle opowiedzianą, czy stereotypową historią. Ba, nawet pewne odstępstwa od komiksowego pierwowzoru (What's So Funny About Truth, Justice & the American Way?) mu nie przeszkadzają. Znalazło się tu miejsce dla kilku scen, które wręcz mogą budzić niepokój. Gorzej, że tym razem strona techniczna jest co najmniej dyskusyjna.

Tła są odpowiednio szczegółowe, a animacja płynna, ale projekty postaci to już nieporozumienie. Każda wygląda tak, jakby ktoś na siłę chciał na nowo zinterpretować coś, co jest już znane, a najbardziej karykaturalnie wypadł sam Superman. Na niekorzyść oprawy wizualnej wpływa także oryginał. What’s So Funny charakteryzuje się dość specyficzną, ale pasującą do klimatu kreską. Natomiast adaptacja, podobnie jak w przypadku Batman: Year One, wydaje się zbyt czysta i wygładzona. Niestety, tutaj jest to jeszcze bardziej odczuwalne. W zasadzie jedyną przewagą animacji nad komiksem jest to, że treść jest w miarę równomiernie rozłożona, bo w komiksie na kilku stronach miałem wrażenie, że zostałem wręcz utopiony w dialogach. Niemniej jednak jeśli decydować się na to, z którą wersją historii się zapoznać, komiks wypada lepiej. Szkoda, bo SvTE mogło być czymś więcej, a tak przez cały seans towarzyszy uczucie jakiegoś braku. Moja ocena: 3+.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz