niedziela, 5 listopada 2017

Stranger Things 2

Powoli mija rok od dziwnych wydarzeń w Hawkins. Mieszkańcy przymierzają się do obchodów Halloween, ale zło kryjące się po drugiej stronie rzeczywistości nie zamierza odpuścić i znowu podnosi swój paskudny łeb.

Od razu przyznam się, iż oglądało mi się ten sezon z mniejszym zaangażowaniem. Co nie oznacza małym. Poszczególne odcinki (może oprócz dwóch ostatnich) nie trzymały mnie aż tak w napięciu, ale dzięki temu cliffhangery robiły większe wrażenie. O dziwo, konstrukcja jest bardziej spójna. Zamiast skakania między różnymi warstwami fabuły (o różnym wydźwięku i napięciu) stonowano wszystkie i rozwinięto równomiernie. Tym samym drugi sezon jest bardziej przystępny dla przeciętnych widzów. W ten sposób ostatnie odcinki stanowią idealnie dopasowaną kulminację i nie muszą konkurować z czymś, co nas trzepnęło po drodze. Do tego na portalu IMDB da się znaleźć informację, iż powstaną jeszcze sezony 3 i 4, ale gdyby ktoś zakończył oglądanie na drugim, to jego finał jest tak zrobiony, że daje wystarczająco dużą satysfakcję.

Zauważalnie spadła ilość nawiązań popkulturowych i geekowskich. W poszczególne grupy wprowadzono nowe postacie, które poziomem aktorskim nie odstają od weteranów serii. Najbardziej zauważalnymi dodatkami będą: Sean Astin (Samwise Gamgee), Dacre Montgomery (który wypadł naprawdę nieźle w tegorocznym reboocie Power Rangers jako czerwony ranger) oraz Sadie Sink. Muzycznie jest tak samo dobrze zarówno od strony ścieżek napisanych na potrzebę widowiska, jak i tych dobranych do rzeczywistości naszych bohaterów.

Jest jedna wada, która nie pozwala mi dać wyższej oceny. Kilka wątków wydaje się być stworzonych tylko po to, by bohaterowie odznaczyli jakąś traumę/doświadczenie na karcie postaci. Autorzy zapewne chcieli, by rozwijali się w określonym kierunku, ale w rezultacie wyszło to tak, że wątki zaczęto, rozwijano do wyznaczonego punktu, a gdy je odhaczono, przestano o nich wspominać. Największym winowajcą jest tu odcinek siódmy. Jego fundament położono na początku sezonu, potem zajęto się osobą, której ma dotyczyć, następnie w tymże odcinku połączono motywy. Tyle tylko, że od początku wiadomo, jak to spotkanie ma się skończyć, przez co w trakcie seansu non-stop towarzyszy uczucie: po co to pokazywać, albo czy nie dałoby się tego skrócić?

Podsumowując, ST2 jest warte poświęconego czasu, mimo jego mankamentów. Jeśli faktycznie powstanie ciąg dalszy, bardzo chętnie zasiądę do niego. Moja ocena: 4+.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz