Po trzęsieniu ziemi, jakim był pierwszy tom, drugi wpisuje się w teorię Hitchcocka – napięcie rośnie, ale jego tempo nie jest tak zawrotne. I bardzo dobrze. Po pierwsze, dostajemy miejsce na złapanie oddechu, zwłaszcza, że jako czytelnik można dostać mindfucka nie mniejszego od tego przeznaczonego dla głównych bohaterek z powodu przedstawionych wydarzeń (z których podróż w czasie wydaje się najnormalniejsza). No właśnie, po drugie – otrzymujemy trochę wyjaśnień i zamknięcie wątku z poszukiwaniem jednej postaci. Dokładnie tyle, żeby odrobinę zaspokoić ciekawość, a jednocześnie podtrzymać
Najfajniejszy jest motyw spotkania małej Erin z dorosłą Erin. Nie żeby to był nowy patent, ale roczniki tak pi razy drzwi odpowiadają temu, co sam znam. Gdyby 12-letni ja kopsnął się do obecnego roku lub jego okolic i dowiedział się, że komiksy można czytać na tablecie, setki godzin muzyki trzyma się na duperelu wielkości paznokcia kciuka, a do tego wszystkie gry wypatrzone w czasopismach o grach komputerowych posiada na wirtualnej półce, padłby z wrażenia. Nowinki techniczne to nie jedyne zachłyśnięcie się przyszłością. Rozmowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz