Ostatni sezon Arrow. Czym się wyróżnia? Jak na jego nietypową długość (raptem 10 odcinków), zaskakująco wieloma rzeczami.
Od pierwszego odcinka czuć, że trwa zamykanie wątków. Mimo to w wielu z nich da się odczuć pewną epizodyczność niczym w pierwszym sezonie. Krótko mówiąc: po raz pierwszy od czterech sezonów motyw przewodni nie przesłania tematu danego odcinka. Tak skondensowane historie ogląda się dużo lepiej. Wyciśnięto, ile się dało z alternatywnych rzeczywistości, a finał pierwszego epizodu żywcem przypomina sposób, w jaki zaczynał się komiksowy Crisis on Infinite Earths.
Ta epizodyczność ma jednak również swoją wadę. Jeśli wątków w danym odcinku jest więcej niż dwa (bo minimum dwa są zawsze), ciężko nie odnieść wrażenia, że są pocięte i pędzą na złamanie karku. Dodatkowo przynajmniej dwa ostatnie odcinki są już bez udziału Olivera (nie licząc pojedynczych scen) i służą wyłącznie budowie fundamentów nowych serii. Wiadomo już, że stacja zastanawia się nad Green Arrow and The Canaries, w której główną rolę będą pełnić panie: Mia (córka Olivera) i obie Black Canaries. O ile podoba mi się koncept, o tyle nie do końca przekonuje mnie wykonanie. Mia jest drobniejszej budowy i pewnie, że może skopać komuś tyłek, ale próba kręcenia scen akcji tak, jakby to był Oliver (który jest zauważalnie większy), wygląda… koślawo. Drugim serialem (choć nie widziałem jeszcze potwierdzenia) sugerowanym przez teaser z ostatniego odcinka jest Green Lantern i tu akurat nie mam obiekcji. Diggle to dobry wybór.
Ze smaczków należy jeszcze wspomnieć o tym, że Oliver przewija się w roli Spectre. Żeby było śmieszniej, zanim ją otrzyma, spotka poprzedniego Spectre – Corrigana. W tej samej scenie obecny jest również John Constantine, który komentuje, że to nie ten Corrigan, którego on zna (fakt, aktor inny), co jest o tyle zabawne, że w solowej serii Johna wątek Corrigana był prowadzony właśnie w kierunku zostania Widmem.
Byłby to całkiem dobry sezon, gdyby nie dwie rzeczy. Po pierwsze – dwukrotnie uśmiercenie Olivera w związku z eventem. Pierwszy zgon – podręcznikowo przedstawione odejście bohatera. Drugi zgon – WTF? To prawie tak jak The Rise of Skywalker próbujący odkręcić The Last Jedi (pomijając poziom obu filmów, chodzi o nieporadność, z jaką to próbowano zrobić). Przez niego rozwodniono impet pierwszego i spłycono finał całego wydarzenia. I o ile lubiłem przypał, jakim był Beebo w trzecim sezonie Legends of Tomorrow, o tyle jego „cameo” na finiszu Kryzysu pasowało jak pięść do nosa.
Drugą rzeczą jest coś, co niestety ma miejsce od czwartego sezonu wzwyż: w serialu Arrow jest coraz mniej samego GA. Z tych właśnie powodów zaniżam ocenę ósmego i ostatniego sezonu z 4 do 3+.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz