Zasadniczą różnicą między książkami, a filmami jest to, że filmy nie potwierdzają wzajemnego istnienia. Reżyser Jon Favreau (tak, ten od Iron Mana) chciał, żeby Zathura była samodzielną produkcją, natomiast studio upierało się, by reklamować ją jako Jumanji w kosmosie. Tak, mamy tu planszówkę oddziałującą na rzeczywistość wokół bohaterów, ale na tym podobieństwa się kończą (choć cała ta chryja to dla mnie wystarczający powód, aby uwzględnić A Space Adventure w tym tagu).
Nie tylko otoczka jest inna. W Jumanji rodzeństwo było zgodne i razem próbowało pokonać kłody rzucane pod nogi przez piekielną planszówkę. Tutaj bracia żrą się non stop, a ogólna atmosfera w kwestii rodziny jest odczuwalnie poważniejsza (co też jest nie lada wyczynem na tle tragedii poszczególnych familii z Jumanji). Napięcie również podkręcono. Sceny z Zorgonami spokojnie można porównać do tych z velociraptorami z pierwszego Jurassic Parku. Projekt kosmitów jest świetny, tylko że co młodszych widzów może przyprawić o koszmary. Pozostałe elementy s-f będą kojarzyć się z wizjami z lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Kostiumy wyglądają obłędnie, CGI nie straszy za specjalnie, a przygoda wręcz wylewa się z ekranu. W rolach drugoplanowych przewija się kilka znanych nazwisk: Tim Robbins, Kristen Stewart, Frank Oz, nawet ktoś dla fanów slasherów i potworów: Derek Mears.
Tak naprawdę jedynym aspektem, który sprawia, że Zathura wypada ciut gorzej od Jumanji, jest jej mniejsza przystępność. Niemniej jednak jeśli protoplasta przypadł wam do gustu, temu spin-offowi warto dać szansę. Moja ocena: 4.