Naprawdę chciałem polubić ten film. Oczekiwałem, że w najgorszym wypadku otrzymam średniaka pokroju Venoma, ale przynajmniej o wampirach, które piją krew i są drapieżnikami, a nie chowają się przed słońcem, bo im się gęba błyszczy. Niestety, Morbius nie był w stanie osiągnąć nawet tego.
Widowisko otwiera scena, która automatycznie skojarzyła mi się jako dziwna hybryda Jurassic Park i Batmana… Zaraz potem następuje ekspozycja tak oklepana, że jak już zapamiętacie, kto jest kto (raptem cztery postacie), z automatu będziecie w stanie przewidzieć przebieg fabuły. Najgorsze jest to, że nie da się pomylić, przez co nawet próba zrobienia zwrotu a’la Keyser Söze wypada co najwyżej śmiesznie.
Cała reszta to festiwal face palmów. Jared Leto – w sumie nie wiadomo, po co tam jest. Jego materiał jest tak słaby, że facet nijak nie ma pola do popisu i wygląda na ciągle zmęczonego. Walki tradycyjnie toczą się nocą, więc z widocznością jest słabo, choć nie tak tragicznie jak w pierwszym Venomie. Mało tego, dałoby się je przeżyć, gdyby nie fakt, że oprócz stosowanej ciemnicy są notorycznie przerywane idiotycznymi zbliżeniami, przez które traci się orientację i ochotę na dalsze oglądanie.
Aktorsko jest słabo i w większości wypadków irytująco (zwłaszcza w przypadku policjantów prowadzących śledztwo w sprawie Morbiusa). Bronią się jedynie Matt Smith, który chyba najlepiej bawi się na ekranie, oraz Jared Harris, który dwoi się i troi, aby wycisnąć jakikolwiek dramatyzm ze swojej postaci.
Na koniec kompletnie od czapy otrzymujemy scenkę, w której Michael Keaton jako Vulture jest przerzucony z MCU do świata Morbiusa i Venoma, a następnie proponuje temu pierwszemu stworzenie drużyny. Nie mam pojęcia, czy to kolejna próba po The Amazing Spider-Man położenia fundamentów pod Sinister Six (tylko jak to się ma do jego wypowiedzi, że zrobiliby dużo dobrego?), czy jeszcze coś innego, jednak w trakcie seansu da się wypatrzeć urywki i nagłówki artykułów z Daily Bugle, które potwierdzają istnienie takich postaci jak Rhino, Chameleon i Black Cat.
Obawiam się, że Sony mogło zachłysnąć się sukcesem finansowym Venoma 2 i ostatniego Spider-Mana. W Morbiusie wyszły im niektóre elementy scen akcji (ale nigdy całe sceny), wspomniane smaczki na temat innych postaci oraz kreacje Harrisa i Smitha. Pozostałe składowe są nudne, przewidywalne i niespecjalnie się kleją. Może gdyby polecieć w górę z kategorią wiekową, dać postaci Morbiusa więcej czasu na rozkręcenie się i targające nim rozterki na tle człowiek kontra bestia, wyszłoby coś ciekawszego. Tymczasem efekt końcowy nie podołał zadaniu. Mógł być współczesny Dracula, wyszedł wampir bez zębów. Moja ocena: 2+.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz