Sony jest słabe w utrzymywaniu tajemnic i nawet przemontowany zwiastun niewiele pomógł. Z drugiej strony na sali kinowej było tyle osób, które autentycznie były zaskoczone, że czuję się zmotywowany omijać spoilery. Kto wie, może ktoś z czytających nie jest świadom, co się nawyrabiało, więc spróbuję. Bo aplauz, jakiego byłem świadkiem, jest wart tego, by go przeżyć osobiście.
Film zaczyna się monologiem z Far From Home i powtórzeniem najważniejszej informacji: cały świat dowiedział się, że Peter Parker to Spider-Man. Od tego momentu mija tydzień. Społeczeństwo zaczyna interesować się życiem prywatnym Pająka, John Jonah Jameson szczuje go zwolennikami Mysterio, zaś całe otoczenie chłopaka trafia na radar FBI. To nie koniec. Sytuacja robi się bardziej nieprzyjemna, gdy plany Petera, MJ oraz Neda na przyszłość zostają przekreślone, bo np. uczelnie nie chcą mieć z nimi nic wspólnego. Właśnie wtedy Parker prosi o pomoc Doktora Strange’a, który miałby sprawić zaklęciem, że cały świat zapomni o tym, kto kryje się za maską Pająka. Jak nietrudno zgadnąć, na etapie rzucania czaru gówno trafia w wentylator i cały misterny plan idzie się jeżyć. Zamiast zbiorowej amnezji do świata ściągają kolejne osoby, które znają tożsamość bohatera. Jeszcze żeby nie było za łatwo, obecność przybyszów narusza stabilność tego wymiaru, więc zadaniem Spider-Mana jest pozbierać wszystkie pokemo… wszystkich do kupy i odesłać ich z powrotem.
Pierwsza 1/3 filmu bardzo przypomina dwa poprzednie. Ekspozycja z poważnym tematem spłycanym głupimi heheszkami. Tyle dobrego, że jest tu kilka smaczków, które potrafią oderwać uwagę od zażenowania. Natomiast scenę (pokazaną także w zwiastunie), w której z kurzu wyłania się macka Doktora Octopusa, można potraktować jako właściwy początek filmu, gdyż od tej chwili czeka widza jazda bez trzymanki. Różnice są zauważalne choćby w kluczowych scenach, w których emocje sięgają zenitu. Nie ma tam głupawki, która rozwala nastrój, bo autorzy boją się mówić o trudnych chwilach i uczuciach. Brak muzyki (lub jej minimalny udział) i zrzucenie ciężaru na barki aktorów zaowocował mocnym wydźwiękiem i odpowiednią ilością czasu na przetrawienie tego, co się stało, tak przez postacie, jak i widzów.
Gdybym miał krótko podsumować tę odsłonę przygód SM, musiałyby paść takie określenia jak: najlepszy Pająk z Hollandem, póki co najlepszy film czwartej fazy (nie widziałem Eternals, ale nie sądzę, by mieli mu zagrozić), jeden z najlepszych filmów o Spider-Manie. Większość rzeczy działa w nim wyśmienicie. Parker po raz pierwszy spaprał rzeczy tak, że odczuwa konsekwencje. Rozwój akcji pcha go ku desperacji i mroczniejszej stronie jego osobowości. Wreszcie jest pole do rozwoju postaci, gdyż ta nie ma siatki bezpieczeństwa w postaci Starka, ani jego zabawek. Mało tego, finał pozostawia wszystko w takim stanie, że jeśli plotki o podpisaniu przez Hollanda kontraktu na 3 kolejne filmy są prawdą, wreszcie dostaniemy coś więcej z dorosłego Parkera, a nie w kółko historię pochodzenia i okres szkoły średniej. Fakt, SM2-3 Raimiego próbowały zapuścić się na to terytorium, ale wszyscy wiemy, jak się skończyło.
Najciekawsze w No Way Home jest to, że autorzy mimo wszystko nie wstydzą się żadnej z odsłon. Przyznają, że np. The Amazing Spider-Man 2 i Spider-Man 3 miały miejsce, a potem wykorzystują tę informację w fabule. Jasny gwint, można pochwalić Ghostbusters: Afterlife za liczbę nawiązań i smaczków (z których większość jest powierzchowna i tylko te dotyczące Egona mają wpływ na akcję), ale takiego powiązania fabularnego, jakie odstawia NWH to chyba jeszcze nie było. Tak, mamy tu od groma fanservice. Ba, zaryzykuję stwierdzenie, iż ostatnia 1/3 filmu to wyłącznie fanservice, ale tak zmontowany, tak dający po emocjach (sorry GB:A, tu wyszło to lepiej), że brak słów. Rozrywka w najczystszej formie i przyjęcie fanów Pająka z otwartymi ramionami, niezależnie od tego, którą wersję lubią. A jakby tego było mało, po całym seansie rozsiano tycie występy i nawiązania do postaci, które powoli wracają lub wreszcie zaliczają debiut w MCU.
Aktorsko również ciężko coś zarzucić. W zasadzie chyba tylko Ned był wciąż irytujący, cała reszta – bez zastrzeżeń. Cholera, po raz pierwszy Zendaya nie działała mi na nerwy, co tylko świadczy o chemii, jaką udało się stworzyć. Kudos również dla powracających łotrów – odniosłem wrażenie, że nowoczesna technologia pozwoliła im bardziej rozwinąć skrzydła, bo nie mieli obaw, że po drodze rozwalą kostium lub efekty praktyczne (np. macki Octopusa).
Efekty specjalne to osobna bajka i to jaka. Od tej strony jest to zdecydowanie najlepszy film fabularny o Pajęczaku. Sceny są dynamiczne, przejrzyste i nie męczą widza. Nie wiem też, na ile świadomie, lecz finał na rusztowaniu przypomina trochę Venoma 2… tylko zrobionego dobrze. Nie przeszkadza tu fakt, iż akcja toczy się nocą, Sandman nie jest papką do wymieszania z inną papką. Sekwencje z Doktorem Strangem jak zwykle wgniatają w fotel. Aż się człowiek zastanawia, czy przy okazji nie wydrenowały portfela wytwórni, bo już peruka Cumberbatcha pozostawia nieco do życzenia.
No dobra, nie może być za dobrze, muszę ponarzekać. Doktor Strange jest tutaj chłopcem do bicia i bardzo lekką ręką pozbawiono go tytułu Sorcerer Supreme. Tym bardziej, że z Wonga taki SS, jak z koziej dupy trąba. Od Shang-Chi wzwyż tylko szlaja się w tle i komentuje. Druga rzecz, wybiegająca poza pierwszą 1/3 filmu – nie wszystkie dowcipy są trafione. Np. ten z wyśmiewaniem imienia Otto Octavius. Nie kumam, co w tym śmiesznego – żadnej podstawy. Trzecia rzecz – odkręcanie Venoma 2. To będzie przytyk z rodzaju tych, które nijak nie obchodzą przeciętnego widza, tylko takich geeków jak ja. W scence w środku napisów w zasadzie odkręcono to, co pokazano w napisach Venoma 2. Problem polega na tym, że następny w kolejce jest film o Morbiusie, którego zwiastun nawiązuje zarówno do wydarzeń pierwszego Venoma, jak i obecności Vulture’a z Homecoming w więzieniu. Jak zechcą to pogodzić? Grom go wie. Tu trzeba jednak oddać sprawiedliwość – Sony tak dobrze ustawiło sytuację fabularną, że mogą zrobić kolejne filmy zarówno jako część MCU, jak i ich własne uniwersum. Nie są już zależni od Marvela. Czwarta rzecz – zwiastun Doktora Strange’a 2 po napisach. Fajnie, że żongluje postaciami między serialami i filmami – tutaj powraca Wanda świeżo po jej wyczynach w WandaVision. I właśnie z tym ostatnim mam problem. Scarlet Witch naprawdę przegięła pałę i naraziła na traumę wiele osób, a jedyną konsekwencją, jaką zapowiadają, to… brak konsekwencji. Strange rzuca tylko: Nie chcę o tym gadać, potrzebujemy twojej pomocy. I tyle w temacie…
Może tego narzekania wyszło sporo, ale na tle tak długiego seansu (to jeden z najdłuższych filmów w MCU i najdłuższy SM) to naprawdę drobiazgi i większość oglądających nawet ich nie zauważy. Spider-Man: No Way Home zapewnił mi mnóstwo świetnej rozrywki i na pewno wyląduje w mojej kolekcji. Moja ocena (z narzekaniem): 5-. Wersja bez smęcenia to pełne 5.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz