Nie zawsze lubiłem się z grami i uniwersum stworzonym przez Mike’a Pondsmitha. Tak naprawdę trzecią szansę postanowiłem dać w momencie, gdy premiera Cyberpunka 2077 zbliżała się wielkimi krokami, a na rynku pojawiła się nowa odsłona papierowego RPGa: Cyberpunk Red, którego akcja ma miejsce w 2045 roku, gdy Night City wygląda inaczej. Od gry komputerowej nie odbiłem się, ale jakoś mnie nie wciągnęła przy pierwszym podejściu. Drugą szansę dostała przy okazji premiery Edgerunners i dopiero wtedy wsiąkłem. Po wtopieniu kilkudziesięciu godzin postanowiłem posłuchać rekomendacji znajomych i odpalić wreszcie serial.
Edgerunners opowiadają historię Davida Martineza – nastolatka, który chciałby być tytułowym edgerunnerem – najemnikiem wyjętym spod prawa, cyberpunkiem i osobą żyjącą na krawędzi, stosującą ekstremalne rozwiązania, by osiągnąć swój cel, a jednocześnie będącą o krok od tego, by to wszystko stracić. Jego matka z kolei chce dla niego lepszego życia. Dlatego pracuje, ile wlezie, byle tylko David mógł uczęszczać do akademii Arasaki (jedna z największych korporacji ochroniarsko-militarnych), choć on sam ni cholery nie potrafi się wpasować. Wszystko zmienia się, gdy wspomniana matka ginie w przypadkowej strzelaninie.
Cyberpunk jako gatunek to z założenia dystopia wypełniona pesymistycznymi, ale zmuszającymi do przemyśleń (lecz nie tylko) opowieściami. Nie inaczej jest z Edgerunners, co jednocześnie czyni z serialu pozycję nieprzystępną dla części widzów. Znajdzie się tu miejsce na dynamiczną akcję, specyficzny humor i chwile uniesień, ale pomimo krzykliwie kolorowej oprawy im dalej w sezon, tym cięższa i mroczniejsza atmosfera. Tytuł nie pozostawia złudzeń. Każda postać może zostać odstrzelona w najmniej spodziewanym momencie, a ze spirali coraz gorszych decyzji wyrywa się przy dobrych wiatrach co dziesiąta osoba. Jeśli ktoś nastawia się na szczęśliwe zakończenie, Edgerunners przemielą go tak, że jeszcze długo po seansie będzie gapił się w ekran i zastanawiał się, co właśnie obejrzał.
Skoro jesteśmy przy dostępności, serial robi jeszcze jedną rzecz, która może odstraszyć potencjalnego zainteresowanego, nie będącego fanem uniwersum/twórczości Mike’a Pondsmitha. Otóż Edgerunners czerpią z niego pełnymi garściami. Tyczy się to absolutnie wszystkiego: przedstawionego świata, slangu, terminologii, marek broni i sprzętu, nazw korporacji i odniesień do wydarzeń/postaci z lore RPGa. Nie chodzi o sam fakt korzystania z tego zabiegu, bo to się akurat chwali. Chodzi o to, że podobnie jak Neuromancer Gibsona nic z tego nie wyjaśnia. Jeśli ktoś nie siedzi w temacie, musi wnioskować z kontekstu lub dodatkowo sobie poczytać. Naturalnie fani będą na tym ucztować, a jeśli jeszcze lubią komputerowego Cyberpunka 2077, będą mogli wyłapywać dodatkowe smaczki. Przykładowo wszystkie elementy interfejsu pokazane w anime (w tym video rozmowa, mapa miasta, widoki kamer, ekran hakowania) są przeniesione z gry w stosunku 1:1.
Zrobienie z Edgerunners anime pociąga za sobą całe morze osobnych konsekwencji. Zarówno papierowy RPG, jak i CP2077 pozwalają na odstawianie takich akcji, których nie powstydziliby się autorzy Matrixa. Anime podkręca tę efekciarskość do kwadratu i nie zamierza za to przepraszać. Dotyczy to także bohaterów, których ekspresyjność bywa przesadna, a niektóre zachowania kompletnie od czapy. No ale cóż, widziały gały, co brały. Jednak nawet w tej konwencji większość oglądających powinna móc znaleźć ulubioną postać i jej kibicować. Żeby nie być gołosłownym – widownia obdarzyła tę plejadę takim uczuciem, że po pierwszych seansach na Youtube drastycznie wzrosła liczba filmów z CP2077, w których gracze prześcigają się w kreatywności w konfrontacji z Adamem Smasherem.
Postacie byłyby tylko animowanymi potworkami, gdyby nie aktorzy podkładający im głosy. Sprawdziłem trzy wersje językowe: japońską, angielską i, o zgrozo, polską. Każda brzmiała świetnie. Moją preferowaną była japońska, ale nie żałuję czasu spędzonego z pozostałymi. Zwłaszcza, że polskie tłumaczenie zawiera zaiste kreatywne bluzgi oraz potrafi wrzucić zdanie, które nijak nie przekłada się z oryginału, ale i tak pasuje do sytuacji („Hahaha! They’re bulletproof!” to u nas „Ochujałaś?! Nie strzelaj w domu!). Muzyka również robi swoje – doskonale podkreśla wydźwięk poszczególnych scen, a niektóre z piosenek po ponownym usłyszeniu w grze zabrzmią inaczej. Nie jestem fanem Dawida Podsiadło, ale nawet ja nie byłem w stanie przewinąć jego utworu. Za dobrze wykonana robota.
Cyberpunk: Edgerunners to świetna seria. Każda jej warstwa została zrealizowana z ogromną pieczołowitością. Potrafi bardzo fajnie rozszerzyć zarówno uniwersum papierowego RPGa, jak i gry komputerowej, a jedyne jej wady wynikają wyłącznie z obranej formy oraz gatunku. Oczywiście zakładając, że komuś nie po drodze z tymi ostatnimi. Mimo to uważam, iż warto dać szansę Edgerunnerom. Od niepozornego początku, przez wciągające rozwinięcie, po ściskający za serducho finał. Moja ocena: 5-.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz