O serialu dowiedziałem się całkiem przypadkiem. Od razu też zaznaczę, że nie czytałem książki o tym samym tytule, autorstwa Jacka Carra. Słowa klucze, które zachęciły mnie do seansu to: dramat wojskowy, spisek i żołnierz próbujący dociec, o co biega, grany przez Chrisa Pratta. Pomyślałem, że jeśli to będzie przynajmniej w połowie tak dobre, jak Reacher, to nie będzie zmarnowany czas. Chcecie krótką wersję? Zbinge’owałem ten serial na 2 posiedzenia.
Pratt wciela się w Jamesa Reece’a, komandosa Navy Seals, który jako jeden z dwóch członków oddziału przeżył zasadzkę na misji. Po powrocie do USA zostaje poddany przesłuchaniu, w trakcie którego wychodzi, iż nie wszystko zgadza się z tym, co zapamiętał. Od tej pory wszystko zaczyna się komplikować.
Najłatwiej porównać The Terminal List do kombinacji The Fugitive, Shootera (z 2007, z Markiem Wahlbergiem) i paru innych motywów. Co odróżnia tę produkcję od wspomnianych filmów, to bezpardonowość. Autorzy nie oszczędzają nikogo, każdy może dostać kulkę. Z jednej strony ma to szokować, z drugiej wpisuje się w motywacje antagonistów. Twórcy doskonale balansują składowymi: od dramy rodzinnej, przez klimaty konspiracyjne, po zamachy i polowania na ludzi. Jeśli gdzieś ma być napięcie – jest. Jeśli gdzieś ma być opłakiwanie – jest.
Jeśli zaakceptujecie tę konwencję, czeka was nie lada rozrywka. Dlaczego piszę o akceptacji? Bo jakkolwiek efekciarska by nie była, zawiera sporo pomniejszych bzdur czy to z powodu ignorowania realizmu, czy to z braku logiki w paru miejscach. Przemęczyć trzeba się też przez fragmenty dwóch pierwszych odcinków, zanim akcja na dobre się rozkręci, a potem przynajmniej jeden moment bliżej końca sprawi, iż znowu wszystko spowolni. Przy czym to nadal nie są największe problemy tego serialu. Dla mnie problemem było to, że zbyt szybko odsłonięto karty i na sam koniec zostawiono jeden, a i to przewidywalny zwrot akcji. Wspomniane spowolnienie w drugiej połowie również wydaje się być wciśnięte tylko po to, by ustawić kilka postaci, które w ostateczności nie odegrają wielkiej roli. Można to potraktować jako budowanie świata, lecz akurat ten konkretny zabieg wydawał się najbardziej sztuczny.
Największą niespodziankę sprawił mi sam Chris Pratt. Jako że kojarzyłem go przede wszystkim z ról komediowych i prostych filmów przygodowych pokroju Jurassic World, nie oczekiwałem nie wiadomo jakiego popisu, a tu niespodzianka. Okazuje się, że Chris potrafi całkiem przyzwoicie odegrać całą gamę sytuacji, od luzaka spędzającego czas z kumplami, przez PTSD, po żałobę po swoich „braciach w ramionach”. Generalnie dla niego samego warto obejrzeć całość, a dochodzi jeszcze spora grupa postaci pobocznych granych przez mniej lub bardziej znane osoby.
Gdyby Reachera potraktować jeszcze poważniej, mroczniej i starać się wycisnąć minimalnie więcej realizmu, otrzymalibyście właśnie The Terminal List. Na tle wszystkich durnych produkcji, które próbują moralizować widza kompletnymi bzdetami, fajnie jest obejrzeć serial stawiający na nie zawsze lekką, ale jednak rozrywkę. Skupiający się na opowiadaniu historii, angażowaniu akcją i aktorstwem, starających się, by oglądający się nie nudził. Moja ocena: 4+.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz