niedziela, 14 kwietnia 2024

The Crow: Stairway to Heaven – Season 1

Gdy Miasto Aniołów okazało się finansową porażką, postanowiono spróbować innego podejścia. Wrócono do historii Erica Dravena, produkcję przerzucono do Kanady i obniżono kategorię wiekową do PG-13. Rezultatem miał być serial przystępny dla większej liczby widzów. Brzmi znajomo? Tak, kłania się powtórka z serialowego RoboCopa.

Jako dzieciak, który na Polsacie dostał po prostu więcej Kruka, byłem zafascynowany serialem i kilkoma nowymi koncepcjami. Jako dorosły, który wrócił do Stairway to Heaven po latach, męczyłem się przez 2/3 seansu. Zacznę od pozytywów.

Po pierwsze: dzięki temu serialowi odkryłem Marka Dacascosa, świetnego ekranowego mordoklepę, którego rola w Only the Strong (wraz z Tekkenem 3) sprawiła, że ćwiczyłem Capoierę przez kilka lat. Wspomniany film miał być trampoliną do szczytu sławy, ale niestety jego słaba promocja, która nałożyła się na okropną adaptację Double Dragon, przyczyniła się do wyhamowania kariery. Nadal był chwalony właśnie za Kruka oraz późniejsze Braterstwo wilków, ale nigdy nie osiągnął rozpoznawalności kalibru Chucka Norrisa lub Jean-Claude Van Damme’a, a szkoda.

Po drugie: w serii przewija się kilka pomysłów zarówno zaczerpniętych z komiksów, jak i całkiem autorskich. Do tych pierwszych należy obecność Skull Cowboya oraz żeńskiego Kruka. To ostatnie przypisuje się inspiracji serią The Crow: Flesh & Blood, ale jest to tak ogólnikowy pomysł, że nie wiadomo, ile w tym prawdy. Natomiast autorskim patentem jest przeciwieństwo Kruka: Wąż – zły człowiek zabity przez Kruka, wskrzeszony przez węża, z podobnym zestawem mocy. Motyw z odkupieniem win lub przywróceniem równowagi w otoczeniu również jest niczego sobie. Tylko tu popełniono jeden z najgłupszych błędów, jakim było owinięcie tego wszystkiego wokół historii Erica Dravena i Shelly Webster.

Oryginalny Kruk był jak celny cios w gębę. Zemsta miała być krótka, zwięzła i do sedna. Do tego równie okrutna, co los, jaki spotkał niedoszłych nowożeńców. Teraz wyobraźcie sobie ugrzecznienie tej historii, rozciągnięcie jej na 22 odcinki oraz wrzucenie schematu łotra tygodnia. Taki opis nawet w połowie nie odda stopnia rozwodnienia filmu. Eric i Shelly byli przedstawieni jako dobrzy ludzie. Pani Webster była nawet zaangażowana społecznie, bo to z jej inicjatywy powstała petycja sprzeciwiająca się eksmisji z budynku Top Dollara. W serialu ta sama para niby jest przedstawiana tak samo, ale potem z jakiegoś powodu zamiast wymierzać sprawiedliwość Eric musi naprawiać świat… Jasne, bez tego nie byłoby serialu, ale czy w takim razie nie lepiej stworzyć nowego i bardziej szemranego protagonistę? Nie musi to być od razu Earl Jasona Lee, ale cokolwiek usprawiedliwiającego taki pomysł. Na pewno nie był to Draven. Stąd też właśnie takie kwiatki jak Węże – straszak na głównego bohatera.

Działanie mocy Kruka też jest jakieś dziwne. „Tryb” mściciela odpala się, gdy Eric jest w podbramkowej sytuacji (z postrzeleniem włącznie). Na twarzy magicznie pojawia się makijaż, Dravenowi zmienia się osobowość i zaczyna tłuc złoli. Później wychodzi na jaw, iż krucze alter ego to dosłownie druga osoba. Jest nawet odcinek, w którym Eric jest podzielony na śmiertelnego siebie i nieśmiertelnego Kruka. Do tego więcej ludzi ma świadomość istnienia takiego powrotu zza grobu. Dowiadujemy się o całych frakcjach próbujących poznać moce lub przetransferować swoją duszę do ciała mściciela z myślą o wiecznym życiu.

Jeśli myśleliście, że ta warstwa zaczynała być dziwna, to przy następnej oplujecie się piciem. Odstawcie, co tam macie. Jako że przedział czasowy został rozwleczony, a właścicielem budynku nie jest już Top Dollar, Eric nawet w swej nieumarłej formie musi pamiętać o takich przyziemnych sprawach jak czynsz, praca. Musi też tłumaczyć się policji ze swojego powrotu. Ba, jest to tak problematyczne, że wręcz staje przed sądem oskarżony o zabójstwo Shelly!

Mark Dacascos jako Eric i Kruk dobrze się spisuje. Katie Stuart wypada przyzwoicie jako Sarah, a i Lynda Boyd w roli matki ma kilka niezłych scen. Z nowych postaci najbardziej w pamięć zapadają Christina Cox jako Jessica Capshaw oraz Bobbie Phillips jako Hannah Foster (żeński Kruk). Czasem można się uśmiechnąć, gdy wyłapie się jakiś występ gościnny (a trochę ich jest, ot, choćby Corey Feldman), ale to tyle. Cała reszta obsady, ze wskazaniem na pozostałe postacie znane z filmu, to aktorstwo niskich lotów, drewniane i nie pozostawiające złudzeń co do tego, z jakiej jakości show mamy do czynienia. Najbardziej „wykastrowani” zostali Top Dollar wraz z całą świtą (zredukowaną do trzech pomagierów).

Wisienką zwieńczającą ten eksperyment kulinarny jest urwanie serialu po pierwszym sezonie. Jeśli jakimś cudem zdołaliście zaangażować się na tyle, iż mielibyście ochotę na więcej – macie pecha. Pomimo ponoć niezłych recenzji i odpowiednio wysokiej oglądalności, prawa do serii zostały sprzedane, zaś jakiekolwiek plany na dalszy ciąg wyrzucono do kosza.

Czy w dzisiejszych czasach warto zawracać sobie głowę The Crow: Stairway to Heaven? Jeśli przez wszystkie 22 odcinki będzie notorycznie zmieniać w myślach imiona postaci, by nie przypominały wam filmu, nie przeszkadza wam rozwodniona atmosfera na rzecz niższej kategorii wiekowej oraz urwane zakończenie, a także akceptujecie serię z całym dobrodziejstwem taniego i kiczowatego inwentarza, możecie odpalić jakiś odcinek. Przy czym muszę podkreślić, że na samym początku Kruk trzyma się filmu i nie bardzo wie, co z tym fantem zrobić oprócz wspomnianego łotra tygodnia. Autorzy zaczynają mieszać w fabule gdzieś w okolicach 8 odcinka i po nim można się spodziewać ciekawszych rzeczy (polecam odcinki z Hannah). W tym wariancie podpartym odrobiną mojej nostalgii i kibicowaniem Dacascosowi Stairway to Heaven dostaje ode mnie: 3.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz