niedziela, 28 kwietnia 2024

The Crow: Wicked Prayer

Pomimo całej mojej sympatii do Kruka 3 zdawałem sobie sprawę, iż ogólnie nie jest to lubiana odsłona. W moim przekonaniu oznaczało to, że kolejnej nie ma co oczekiwać. Naturalnie, przy jednej z wizyt wypożyczalni mocno się zdziwiłem. Ale to i tak nic w porównaniu z „niespodzianką”, jaką była zawartość płyty.

Kruk 4 to opowieść o zemście Jimmy’ego Cuervo, który został zamordowany wraz ze swoją dziewczyną przez gang Jeźdźców Apokalipsy. Jest to początek rytuału, który ma zapewnić przywódcy gangu nieśmiertelność.

Jasna cholera, od czego tu zacząć… Może od tego, że jest to kolejna adaptacja w serii. Przynajmniej w teorii. Faktycznie istnieje książka pod tym samym tytułem, ale raz że dupy nie urywa, a dwa, że film bierze z niej chyba tylko tytuł i miejsce akcji. Po czym robi wszystko, by efekt końcowy był gorszy od literackiego pierwowzoru.

Niezgodność z materiałem źródłowym to naprawdę najmniejszy problem Kruka 4. Dobra, do rzeczy. Akapit opisujący fabułę może wydać się podejrzanie krótki, ale to tylko dlatego, że ten film jest zbyt durny, by pamiętać o jakichkolwiek niuansach fabularnych. Jest ich całkiem sporo: motywacje poszczególnych członków gangu do siania zniszczenia, przepychanki między górnikami i rdzennymi mieszkańcami tych ziem, kryminalna przeszłość Jimmy’ego wiążąca go z głównym złolem, czy wreszcie aspekt duchowy, do którego odnoszą się niektóre z postaci. Antagoniści to podręcznikowy przykład kiczowatego przedstawienia satanizmu na jakimkolwiek ekranie. Jest to tak idiotyczna interpretacja, że śmiało można ją podsumować cytatem ze Spawna: „How come God hogs up all the good followers, and we get all the retards?” Skala poszczególnych wydarzeń jest śmieszna, bo np. w przypadku rzekomo ogromnych protestów przeciwko zamykaniu kopalni po jednej stronie ustawia się może z 9 chłopa, po drugiej z 6. Zero obstawy policji. Zapchana nocą knajpa to 4 klientów i barman, itd. Całość ma niby stanowić jedną okolicę, ale każde z odwiedzanych miejsc wydaje się być oderwane od pozostałych. Chyba tylko warstwa duchowa jest względnie konsekwentnie prowadzona przez cały czas trwania. Choć prowadzona to lekkie nadużycie. Sprowadza się do tego, że raz na X minut ktoś bełkocze coś o Kruku, a na koniec Danny Trejo podryguje w rytualnym „tańcu”, by wskrzesić ptaka zabitego przez antagonistów i tym samym przywrócić moc mścicielowi.

Dobór aktorów to jedna z największych zagadek tej odsłony. Odniosłem wrażenie, iż dla większości z nich było to jakieś rozdroże na ścieżce zawodowej. Kariera Edwarda Furlonga nie rozwinęła się za dobrze po tym, jak zaliczał kolejne problemy z uzależnieniami. Tara Reid nigdy wybitna nie była, co tutejszy występ podkreśla. Obstawiam, że jest to jedna z ról wziętych, by zarobić jakąkolwiek kasę po tym, jak wyleciała z obiegu serii American Pie na 12 lat. Marcus Chong (Tank) też chyba nie miał nic lepszego do roboty po wywaleniu z serii Matrix (zagrał tylko w jedynce). Yuji Okumoto znany z roli Chozena w Karate Kid 2 i Cobra Kai nie ma nawet z kim konkretnie powalczyć. Danny Trejo oraz Dennis Hopper są tam wyłącznie po wypłatę. Podejrzewam, że najmniejszą czkawkę po Wicked Prayer miał David Boreanaz, bo czasowo to filmidło wpisuje się dokładnie w przedział między ostatnim odcinkiem Angela, a pierwszym Bones, w którym DB grał przez 12 sezonów.

Ne Edwarda Furlonga muszę jeszcze trochę popsioczyć. Abstrahując na moment od warsztatu aktorskiego, sam jego wybór jest co najmniej dyskusyjny. Postać Kruka w przypadku dużego i małego ekranu wymaga konkretnej aparycji (jeszcze minie sporo czasu, zanim ktoś wpadnie na to lub dojrzeje do tego, aby zaadaptować The Crow: Curare, który ten problem pomija) i jako takiej sprawności. Mark Dacascos, 175 cm wzrostu, walczył i ruszał się najwięcej. Eric Mabius, 178 cm wzrostu, trochę ruchu, może jeden bieg. Ruszał się raczej jak czołg, bo był świadom swojej nieśmiertelności praktycznie od razu. Vincent Pérez, 182 cm, walki może niespecjalnie efekciarskie, ale ruszał się szybko. Brandon Lee, 183 cm, szybki, sprawny, efekciarski i w szczytowej formie. Na scenę wchodzi Edward Furlong, 168 cm, wyniszczony przez nałogi i lekko przy sobie. Żeby podbudować wizerunek, nosi buty na bardzo grubej podeszwie. Rusza się tak topornie, że nawet w słabych scenach akcji (o czym za chwilę) nie da się tego ukryć. Na deser – jego makijaż Kruka sprawia, że on sam wygląda jak nieudany cosplay którejś z ról Heleny Bonham Carter.

Sceny akcji to farsa. Jest taka seria filmów z Liamem Neesonem, Taken, której niektóre odsłony cieszą się dużą popularnością pomimo stosowania patentów 15 ujęć w ciągu 6 sekund przeskakiwania przez płot (nie, nie żartuję). Wyobraźcie sobie, że Kruk 4 podbija stawkę! Co prawda nie ma tylu ujęć na jedno kopnięcie, ale za to robi je w slow motion! I nie mam na myśli wyłącznie walk wręcz, tyczy się to każdej sceny, która ma tempo szybsze od spaceru. Nie wiem, czy reżyser nie potrafi stworzyć scen akcji, czy robi to specjalnie, by maskować braki w kondycji aktorów, a może by sztucznie wydłużyć seans? Ot, zagwozdka.

Przebieg fabuły to również amatorszczyzna. Zanim dojdzie do czegokolwiek związanego z zemstą, mija 30 minut z 99. W ramach ekspozycji widzimy dosłownie wszystko, przez co retrospekcje Jimmy’ego służą tylko postaci, widzowi są zbędne i marnują czas. Osoby rozeznane w popkulturze po rzucie okiem na nazwiska zorientują się, że Oscara to tu nikt nie zdobędzie. Ba, przy tak słabym scenariuszu i dialogach nawet ci średni aktorzy zaprezentują wyłącznie żenadę. Tę ostatnią uzupełnia kompletny brak chemii, słabe kostiumy i montaż w wykonaniu kogoś, kto miał wyjątkowo paskudny dzień lub tydzień, bo chyba nawet klisza trzymała się kupy na słowo honoru.

The Crow: Wicker Prayer jest oceniany obecnie jako najgorsze, co spotkało franczyzę, a są przecież słabe gry, niewiele lepsze książki i sporo średniackich komiksów (niestety do poziomu oryginału zbliżyły się tylko nieliczne kontynuacje). Komu polecić Kruka 4? Wyłącznie ekipom lubiącym oryginał, które chcą się upodlić alkoholem i spędzić miły wieczór poprzez nakręcanie głupawki. Moja ocena: 1+, gdzie plus daję za umiejętność zebrania niegłupiej ekipy i spektakularne spieprzenie sprawy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz