niedziela, 6 października 2024

Borderlands (2024)

Pierwsza gra w serii miała banalną fabułę: Czwórka poszukiwaczy krypty próbuje znaleźć… no właśnie kryptę. Zbudowana rzekomo przez obcą cywilizację i skrywająca bogactwa ponad wszelkie wyobrażenia. Prowadzi ich tajemniczy anioł stróż, a depcze po piętach Crimson Lance – zbrojne ramię korporacji Atlas. Dodatkowym problemem jest fakt, iż niewiele o położeniu krypty wiadomo. Jest jakiś klucz, ale nawet jeśli znajdziecie jedno i drugie, to kryptę da się otworzyć raz na 200 lat. Następnie przychodzą tak zwani filmowcy i rozpieprzają te założenia w drobny mak. Przy czym muszę tu podkreślić, iż ponoć pierwsza wersja scenariusza była zupełnie inna od tej sfilmowanej. Za tę ostatnią odpowiada Eli Roth.

No dobrze, ale co się zmieniło? Wszystko. Narratorem nie jest już Marcus Kincaid, tylko Lilith. Sama Lilith jest łowcą nagród i ma w poważaniu całą Pandorę, a tym bardziej kryptę. Roland również nie jest poszukiwaczem krypty, tylko pomaga uciec Tiny Tinie oraz Kriegowi z więzienia Atlasa. Ściga ich Knoxx, ale nie generał z gry, tylko (podobno) jego córka. Lilith nie jest już Syreną (ten fragment lore’a został całkowicie olany), Bricka i Mordecaia w ogóle nie ma.

Obsada zasługuje na osobny, choćby krótki akapit. Lilith ma w grze 22 lata. No z całym szacunkiem dla pani Cate Blanchett, ale na 22 to ona nawet przy najlepszym makijażu nie wygląda. Podobnie Jamie Lee Curtis – uwielbiam ją, ale grana przez nią Tannis była po 30, a nie po 50. I do jasnej cholery, kto był matołem, który zaklepał Kevina Harta jako Rolanda?! Przecież w grze ten facet ma posturę Carla Weathersa z okresu gry w serii Rocky lub choćby w Predatorze. Gratulacje należą się też za obsadzenie Jacka Blacka jako Claptrapa. Jakimś cudem ta jednooka pokraka jest jeszcze bardziej wkurzająca od swojego wirtualnego odpowiednika. Może dlatego, że temu ostatniemu dało się przyładować i się na nim wyżyć.

Mogę jeszcze ponarzekać na jakość efektów specjalnych, kostiumy, charakteryzacje, zmianę płci lub rasy postaci, zmiany lub całkowite olanie elementów lore, ale wydaje mi się, że ta lista w zupełności wystarczy. W całym filmie są może ze dwie sceny z fauną Pandory, do których się nie przyczepię, bo faktycznie oddają klimat gry. Nie czepię się też zmiany kategorii wiekowej na niższą na rzecz wersji kinowej. Mortal Kombat zrobił to samo w 1995 i uszło mu to na sucho. Szkoda tylko, że autorzy Borderlands zamiast inspirować się tym tytułem, wzięli wszystko co najgorsze z jego sequela: MK: Annihilation (chybiona obsada, dobór postaci, słabe efekty, olanie lore'a i niepotrzebne komplikowanie fabuły).

Borderlands nie nadaje się ani na zakrapianą imprezę, ani jako tytuł dla fanów, ani nawet jako akcyjniak na piątkowy wieczór. Jest to film głupi, nudny i nie wart ani sekundy waszego czasu. Moja ocena: 1+.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz